-Gerry…- przełknął ślinę. –Gerry… tu jest ciało. Tu leży
trup.
- O…kurwa. - wydusił z siebie po chwili. Spojrzał na ciało,
z którego ktoś odgryzł, albo raczej oderwał twarz.
- Musimy stąd wyjść, zadzwonić na pogotowie, nie, na
policję! Gerry, Gerry, to jest jakiś koszmar. Wracamy pod bramę. –
Frankowi zaczęły trząść się ręce, a i tak duże oczy zdawały się nabierać
większych rozmiarów.
Gerard stał jak wryty, tępo wpatrując się w oszpeconą twarz. Hipnotyzowała
go, przyciągała całą jego uwagę. Dostrzegł coś lśniącego, co wystawało z
czaszki trupa. Podszedł i wyciągnął owe ‘coś’ z głowy umarłego. Skierował w
stronę księżyca, by móc lepiej przyjrzeć się przedmiotowi.
Był to kawałek szkła z ostrymi krawędziami, wycięty na
kształt kwiatostanu bratka. Kwiatek prawie całkowicie oblepiony był krwią. Way
schował szkiełko do kieszeni. Frank przyglądał się jego ruchom, zbyt
oszołomiony, by móc to jakkolwiek skomentować. Starszy wyciągnął w
jego stronę dłoń, by pomóc mu wstać z ziemi. Iero wsparł się całym ciałem na
Gerardzie, nie umiejąc ustać na własnych nogach. Ten zaś objął go tak, by nie
wypadł z jego rąk. Ciągle milczał. Frank spojrzał się na niego i o mały włos
nie wrzasnął. Oczy Way’a były zamglone, twarz zmieniła barwę jak u topielca,
włosy zdawały się być przerzedzone. Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie
i z wykręconymi ustami powiedział dwa słowa: Mamy was. Chłopak
prawie wrzasnął, lecz postać przyjaciela wróciła do zdrowego wyglądu i
przyśpieszyli kroku.
Czuł jak kropelki potu pojawiają się na jego czole i zaczyna
być mu za gorąco. Im bliżej bramy byli, tym czuł się gorzej. W końcu
nie wytrzymał.
-Gerard stój. Nie mogę iść dalej… - wysapał i puścił się
bruneta.
-Frank, co ci jest? Jesteś kompletnie przerażony, wezmę cię
na ręce. Spokojnie… wszystko będzie dobrze. – położył szatyna na ziemi a
następnie podniósł, z zatroskaną twarzą, która zdawała się być jak nie jego.
-To ja się powinienem spytać, co tobie jest, a nie mnie,
Gerry. – odpowiedział i przetarł rękawem spocone
czoło. Wbił wzrok w przyjaciela. Oczy Gerarda szkliły się, jakby
jego też trawiła gorączka. Frank uznał to za jedyne wytłumaczenie. Wzrost
temperatury mógł być tak gwałtowny ze względu na stres i coraz bardziej
dopadający go strach, jak również i przeziębienie się od lodowatej wody. Oboje
potrzebowali lekarza.
- Mi nic nie jest Frank… to ty jesteś chory. – stwierdził i
wbił wzrok przed siebie.
Nie była to droga, którą przemierzali ostatnio. Drzewa
zdawały się być wyższe i smuklejsze, a ścieżka, którą się poruszali była
wyłożona kamieniami.
Frank bezwładnie wygiął głowę w tył, pozwolił rozluźnić się
mięśniom. Nie chciał myśleć o niczym. Jego głowę czaszkę ból, a
nieprzyjemny gorąc nie mijał. Chciało mu się pić. Niesamowicie suszyło go w
gardle, tak, że oddałby duszę za szklankę wody. Potrząsnął głową, starając się
odrzucić wszystkie nieprzyjemne bodźce.
- Gerard… my nie idziemy w stronę bramy, to nie jest ta
ścieżka… gdzie nas prowadzisz? – spytał i z trudem podniósł głowę.
- Idziemy nad jezioro… przecież chce ci się pić. –
odpowiedział, nie uraczając spojrzeniem Franka.
- Nie przypominam sobie tego, abym ci o tym mówił. Wracajmy
do bramy, poradzę sobie bez wody. - stwierdził wręcz błagalnie, jednak Gerard
tylko pokręcił głową.
-Nie Frank… to nie tak…. Nie poradzisz sobie bez wody.
Umrzesz Frank bez niej. Musimy się napić, oboje. – odpowiedział stanowczo.
- Gerard, naprawdę, nie chcę. Puść mnie, ja wracam do
bramy.- powiedział i wyszarpnął się z rąk czarnowłosego. Wyleciał z jego objęć
i boleśnie uderzył biodrem o ziemię.
- Frank, nie pójdziesz sam, a uwierz mi, że wiem gdzie
musimy iść. Jesteś zbyt słaby by poruszać się samodzielnie.
I jak za machnięciem czarodziejską różdżką nagle ciało
Franka zdawało się być dla niego zbyt ciężkie i ciasne. Iero odczuł coś, czego
wcześniej nie czuł. To coś było w nim, w całej powierzchni jego ciała i… dusiło
się. Chciało rwać jego ciało ku górze, chciało odfrunąć ku nocnemu niebu.
Mężczyzna skupił się i opanował owe ‘coś’. Zdawało się, jakby próbowało
powiedzieć mu: nie, to nie jest bezpieczne, wypuść mnie, daj mi odejść. Uznał
to za wynik zbyt wysokiej temperatury. Potrzebował czegokolwiek, by ją choć
trochę zbić. Woda.- podpowiedziały myśli. Lecz wewnętrzny
głos, który coraz bardziej cichł odpowiadał: Nie, Frank. Nie rób
tego. Umrzesz. Na dźwięk ostatniego słowa poczuł odrobinę
chłodu, który potraktował niczym zbawienie. Przeraził się jednak jeszcze
bardziej, gdy dotarło do niego, skąd ten chłód pochodził. Bił on od Gerarda,
który go znów wziął na ręce. Przylgnął do przyjaciela, rozkoszując się zimnem.
Nie dbał o to, dlaczego Way miał taką a nie inną temperaturę, po prostu
potrzebował tego. Nic nie było tu logiczne, wszystko było okropnie
popaprane, jedyne czego pragnął, to obudzić się u boku Jamii, która by już
czekała z szklanką i aspiryną, by podać mu ją i powiedzieć, że to był tylko zły
sen. Niczego bardziej nie pragnął ponadto, jednak uznał, że i tak o zbyt wiele
prosi. Ramiona Gerarda, które zazwyczaj dawały mu ciepło i bezpieczeństwo,
teraz zdawały się być omenem śmierci. Odmówił w myślach krótką modlitwę, by
mimo wszystko Bóg mu wybaczył i pozwolił cieszyć się niebem. Przeczuwał, że to
może być jego ostatnia szansa.
- Lips are turning blue – zaczął cicho śpiewać Gerard,
delikatnie kołysząc Frankiem, jakby był niemowlęciem. – A kiss that can't
renew…. I only dream of you, my beutiful…
-Gerard, skończ. Skończ to całe przedstawienie, błagam cię!-
powiedział tonem, który przypominał zduszony krzyk.
-Cicho, jeszcze tylko kawałek drogi…. Tip toe to you room, a
starlight in the gloom…. I only dream of you and you never knew…- śpiewał
dalej. Drzewa zaczęły szumieć od powiewu wiatru, który wiał z coraz większą
intensywnością.
Gerard nagle zatrzymał się, co nie umknęło uwadze ledwo
przytomnego Franka. Podniósł ciężko głowę i spojrzał w fale na jeziorze.
- Jesteśmy. – oznajmił Way i zaczął rozglądać się dookoła.
Frank nie był pewien, do kogo to powiedział. Nie wiedział, czy po za nimi
jeszcze ktoś tu jest, był niesamowicie słaby i uważał że wzrok może zacząć
płatać mu figle z powodu gorączki, która zaczynała znów go atakować z zdwojoną
siłą. Polegał tylko na słuchu, który nigdy go nie zawiódł.
Czarnowłosy przysiadł na piasku i podniósł towarzysza tak,
by ten mógł oprzeć głowę na jego ramieniu. Zerwał kwiat z ziemi i podniósł do
poziomu oczu Franka.
- Popatrz, Frank. Bratki. Twoje ukochane. Jak twoja gitara,
nieprawdaż? Wybrałeś jej bardzo stosowne imię. – włożył kwiat za jego ucho i
pogładził dwubarwne włosy. Iero nie odpowiedział, opadł z sił prawie
zupełnie. Ból w czaszce narastał, powodując, że chciało mu się krzyczeć, pomimo
tego, że nie miał na to siły. Gerard ogarnął mu wilgotne włosy z
czoła i obrócił go tak, by móc przytknąć je do własnego. Jego czoło było równie
rozpalone, co czoło Franka, jeśli nawet nie bardziej. Młodszemu zakręciło się w
głowie i prawie utracił przytomność, jednak szybko odzyskał świadomość. –Jeszcze
nie pora, Frankie, wytrzymaj, jeszcze tylko chwilkę. – mówił z niezwykłą
czułością w głosie i delikatnie kołysał ciałem przyjaciela. Nagle
coś zaszeleściło, niezgodnie z rytmem wiejącego wiatru. – Oh, słyszysz? Wołają
nas… już musimy stąd iść. Już nie będziemy nigdy samotni, oni będą z nami.-
powiedział i wziął po raz kolejny Franka na ręce. Zaczął powoli wchodzić do
jeziora, a wiatr ustał.
Zanurzali się, prawie zupełnie, a Iero czuł, jakby jakieś
dłonie chciały porwać jego i Gerarda w głąb jeziora, jednak nie mogły .
Way zatrzymał się w momencie, gdy woda sięgała mu do brody.
Podniósł go troszkę wyżej, by jego oczy były na poziomie oczu Franka. Ten
spojrzał prosto w nie i chciał krzyknąć, lecz nie mógł, bo został brutalnie
wciągnięty pod wodę.
Oczy Gerarda były zupełnie czarne.
Ten koniec, taki w moim stylu mi się wydaje. Muszę być strasznie irytująca. Niby oderwane, ale w sumie powiązane ze sobą elementy, jakiś dziwny surrealizm, coś bardzo niepokojącego, ale właściwie nie wiadomo co... A może się po prostu sama nakręciłam tym moim coldwavem?
OdpowiedzUsuńI jeszcze zakończenie. Urwane w środku, gdy już właśnie ma się wyjaśnić... Nieeee, lepiej aby czytelnik sam sobie wyobraził co się stało, ważne, że widać, że to nic dobrego. Aha, to zdecydowanie jedna z moich ulubionych zagrywek ^^ Ona mnie nawet nie wkurza jak spotykam się z nią, gdy coś czytam.
Ogółem - o cokolwiek chodzi, ma to klimat. Like.
~ Rat (ImaginaryMiss)
Muszę się zgodzić z przedmówczynią. Klimat jest. I ten Gerard, który dosłownie zaprowadzić Franka na stracenie. Ciekawi mnie co go wciągnęło pod tą wodę...Jakieś topielce? Czy może inne potwory morskie? Zresztą, to już nie ważne. A Gerard? Ten też był nie z tego świata! Bo żadnemu człowiekowi oczy nie robią się całkowicie czarne.
OdpowiedzUsuńŚwietne, czekam na kolejne takie schizy, psychozy <3
To jest tak bardzo chore, że aż mnie fascynuje.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie udzielały ci się psychiczne... wizje, jeśli mogę to tak nazwać. Ale nie no... To jest boskie. Tylko, że już koniec? A mi by pasowało dać jeszcze jedną część *u* Taki speszyl dla czytelników, którzy mimo, że rozumieją jaki był sens tego zakończenia, to i tak czują pewien niedosyt xD No, ale to tylko moje skromne zdanie. Ale... Zazdroszczę ci tego, jak piszesz. Że masz nadal wenę, że ci się chce. Bo tak jest, prawda? Mam nadzieję...
OdpowiedzUsuńTak, czy inaczej ten shot, czy może kilka jego części były czymś naprawdę cudownym i chętnie wrócę do tych rąbniętych jak tylko się da postów. Oczywiście, psychoza zawsze na plus, sooooł... Dziękuję za to dzieło :3 Poprawiłaś mi dzień :D
Wenałki ci życzę i żebyś jak najszybciej wrzuciła coś nowego! <3
Rysiu, wiedziałam, że to dodasz <3 szkoda, że skapnęłam się tak późno. ładnie poprawione, ale nadal chore. tak samo, jak moja chora wizja tego wszystkiego ;D
OdpowiedzUsuńxoxo