poniedziałek, 8 października 2012

All the Cats are coming black. Rozdział I.

Internet strasznie mi muli. Następna część za dwa tygodnie, jak było w starym systemie.

Frank, odkąd skończył dwanaście lat, cierpiał na bezsenność, przez co niemal zawsze wyglądał jak upiór. Nie przeszkadzało mu to jednak. Jego koledzy trochę się go bali, koleżanki też trzymały się na dystans. I lubił taki stan. Nie ma ludzi, nie ma problemów. Zwykle ignorował bóle głowy spowodowane niedospaniem oraz komentarze w swoją stronę na temat tego, jak dzieci w tych czasach się prowadzą. Nieraz słyszał jak mówili że ćpa i pije, nawet za czasów, gdy był całkowicie czysty. Gdy miał czternaście lat po raz pierwszy spróbował alkoholu, jednak nie czerpał przyjemności z jego spożywania. Ponadto skutki na następny dzień były dla niego zbyt opłakane, by uznać zabawę z procentami za wartą zachodu. Jednakże, robił to tak często jak tylko mógł. Dzięki temu potrafił zamknąć oczy i zasnąć bez stresu i koszmarów. Do braku zdrowego snu, alkoholu, doszło głodzenie się. Jedzenie wyrzucał za okno, do kosza, podrzucał psom sąsiada. Niknął w oczach, niczym kwiat usychający z braku życiodajnej wody. Ale znalazł ogrodnika. Jedną osobę, przy której potrafił zasnąć bez pomocy leków bądź alkoholu. Przy której nie śniły mu się koszmary. I dlatego przy niej został.

*
A Gerard? No cóż… gdy został obrzucony martwym kotem, postanowił zakopać go w ogródku. Mimo deszczu, pochował zwierzę i wrócił przemoknięty do domu. Gorąca kąpiel wyciszyła jego myśli. Postanowił, że dziś położy się spać wcześniej.

*

Jednak Frankowi nie było dane cieszyć się równie przyjemnym snem. Nie śnił o pani w czerni, wykrzywiającej czerwone wargi w jego stronę i jęczącej pod jego ciałem.  Śnił o drodze. Zwykłej asfaltowej drodze, jednak całkowicie pustej. Szedł środkiem, rozglądając się za kimkolwiek. Przebiegł mu drogę czarny kot. Zatrzymał się jednak na poboczu i przeraźliwie krzyknął kocim głosem:
MRAU!

*
Frank zerwał się ze snu i uderzył niechcący w klakson, co jeszcze bardziej go przeraziło. Wziął głęboki oddech i przeczesał palcami włosy. Na dworze panowała noc, deszcz przestał padać. Postanowił wrócić do domu. Przekręcił kluczyk. Nic. Przekręcił znowu, pojazd zakaszlał. Uderzył ze złością w kierownicę. Spróbował jeszcze raz i jeszcze raz. Turkot i cisza. Czynił tak kilkakrotnie i wyszedł z auta, zostawiając przekręcony kluczyk w stacyjce. 
Od maski samochodu biło ciepło i sparzyła mu się skóra, gdy jej dotknął. Zaniepokoił się i jeszcze bardziej zdenerwował, w końcu powinien być już w domu i czekać na przyjazd swojej dziewczyny. Postanowił wrócić do środka i wyjąć kluczyki ze stacyjki, jednak coś całkiem sporego uderzyło w niego i odepchnęło od samochodu. Poraziło go światło, po czym usłyszał huk. Płonący kawałek czegoś niezidentyfikowanego trafił go w klatkę piersiową. Zmieniło to tor jego wcześniejszego lotu i wrzuciło go w krzaki. Po chwili szoku i oślepienia dotarł do niego porażający ból połączony z pieczeniem. Jego koszulka się paliła. Zaczął turlać się w amoku i krzyczeć, jak najgłośniej potrafił. Piekło go, cholernie go piekło, jego klatka piersiowa i szyja były jak zdjęte z grilla. Darł się z bólu, ciągle miotając się w chaszczach. Był zdezorientowany i przerażony. Krzyczał, tylko tyle mógł robić. Spojrzał na palący się pojazd. Zrobiło mu się szaro przed oczyma. Stracił przytomność. Para żółtych oczu. To było ostatnie, co zapamiętał.

*

Gerard niespokojnie poruszył się we śnie. Podrapał się po pośladku i spał dalej.

*

Poniedziałek, dwa dni później.
Obudził się w innym miejscu. Otwarł oczy. Nie był w swoim domu i nie leżał w swoim łóżku. Nie miał pojęcia co się stało i gdzie jest. Kręciło mu się w głowie. Skupił swoje myśli by przypomnieć sobie wszystko. KOT. UCIECZKA. SEN.WYBUCH.-mówiły mu one. Oddychał płytko, lecz dziwnie łatwo. Coś miał na twarzy. MASKA TLENOWA- dopowiedziała jedna myśl, która pamiętała kilka scen z filmów katastroficznych. Leżał bez ruchu. Czuł chłód i pieczenie za jednym razem. Jednak gdy tylko lekko poruszył głową przez jego ciało przeszła fala dziwnego, nieznanego mu dotąd bólu. Otworzył usta by krzyknąć, jednak wtedy zabolało go jeszcze bardziej. Wziął głębszy oddech a klatka piersiowa wysłała kolejny, bolący sygnał do mózgu. Powoli rozluźniał mięśnie, by powrócić do poprzedniego, w miarę bezbolesnego stanu. Wdychał powoli i ostrożnie tlen, starając się by jego ciało wykonywało jak najmniej ruchów. Poruszył delikatnie lewą dłonią. Nie była ona mocno poparzona. Ucieszył się, że jest sprawna. Nie pogodziłby się z myślą zażegnania gry na gitarze. Dłonie były jednym z jego najcenniejszych skarbów. Podniósł ją ku górze. Lekki materiał, którym był przykryty, bardzo utrudniał mu zadanie, będąc dla niego ciężkim, niczym stalowa kurtyna. Jednak powoli i sukcesywnie uwalniał swoją rękę spod przykrycia. Przygryzł wargę by nie krzyknąć, gdy zbyt mocno szarpnął ciałem. Udało mu się wyswobodzić dłoń. Zgiął rękę w łokciu. Przyjrzał się jej. Wyglądała prawie normalnie w nikłym świetle. Rozejrzał się dookoła, na tyle ile mógł. Dostrzegł jakieś łóżko ze swojej lewej strony, oraz drzwi i okno, przez które prześwitywało światło żarówek. Z drugiej strony też miał okno, z tym że za nim panował zmrok. Po dopasowaniu szczegółów wiedział gdzie jest. 
Szpital. -szepnął do siebie.
- Panie doktorze, on się chyba obudził. - usłyszał jakiś głos z korytarza.
- Frankie! -krzyknął ktoś, albo raczej krzyknęła. Znał ten głos i poczuł ulgę. 
Jamia. Żyła i była tu. Cieszył się, że nic jej nie jest ale też jednocześnie martwił, gdyż wiedział, że ona nie powinna się denerwować. A pobyty w szpitalnej poczekalni nie należały do najmniej stresujących. Usłyszał skrzypnięcie i do pomieszczenia wpadł strumień światła. Zmrużył oczy. Poczuł ruch powietrza i usłyszał czyjeś pośpieszne kroki, które zwolniły, gdy postać znalazła się blisko łóżka. Spojrzał w jej stronę, a kąciki ust same wygięły się ku górze. Rozpoznał kształt, który po chwili zamienił się w pełną postać jego ukochanej. Na twarzy miała smutek połączony z radością. Była zakłopotana, chciała coś powiedzieć, jednak nie potrafiła nic z siebie wykrztusić. Pogłaskała lekko wierzch jego dłoni, jakby bojąc się, że zrobi mu krzywdę. Chwycił jej dłoń. Cieszył się. Był szczęśliwy, że ją widzi. Chciał się odezwać. Zebrał w sobie siłę i jednak udało mu się wydusić z siebie tylko jedną, niezrozumiałą sylabę, okupioną bólem. Zmarszczył brwi westchnął z goryczą. Nieroztropnie, gdyż znów poczuł malutką igiełkę bólu.
- Nie mów nic, nie męcz się. – powiedziała cicho. Przysiadła na krańcu materaca starając się zadawać jak najmniej bólu ukochanemu. Wolną dłonią pogłaskała jego policzek, którego nie osłonięto opatrunkiem.
- Byłam już w domu, gdy do mnie zadzwonili. Nie wiedziałam co zrobić i jak się tu dostać, wybiegłam z domu i wpadłam na Gerarda! Zgodził się mnie tu przywieź, nie chcąc nic w zamian. On jest dobry.- po tych słowach Frank zaczął w głębi siebie nienawidzić tego człowieka. Przez niego tu leżał. Przez niego nie będą mieć z czego żyć, póki nie wyzdrowieje. Nie wiedział co teraz zrobią. Kto będzie woził Jamie na leczenie. Pytał ją o to w myślach, jednak ta niczego nie świadoma nie odpowiadała. Siedzieli w ciszy, rozmawiając ze sobą wzrokiem. Nie potrzebowali wielu słów, by powiedzieć sobie wszystko.
Ziewnęła. Dopiero teraz zobaczył jej zapuchnięte od zmęczenia i łez oczy. Płakała. Nienawidził, gdy ona płakała, zawsze dążył do jej szczęścia. Bo tylko przy niej był spokojny. Przesypiał noce i budził się z uśmiechem. Była jego miłością. Pochyliła się nad nim i złożyła czuły pocałunek na jego czole.
– Gerard chciał ci coś powiedzieć. I muszę wracać do domu… wiesz, leki, terapia. Trzymaj się.- pocałowała go jeszcze raz i wyszła z pomieszczenia. Skinęła głową do Gerarda. Ten podniósł się z krzesła i pozostawił na oparciu czarną skórzaną kurtkę. Powoli skierował się w stronę pomieszczenia i zatrzymał się w progu, wahając się czy wejść czy nie.
- Możesz zapalić światło w pomieszczeniu.-powiedział do niego doktor, pisząc coś na jakiejś karcie. Czynił to siedząc na jednym z poczekalnianych krzeseł. Co jakiś czas przygryzał długopis.- włącznik na ścianie po lewej stronie.-dodał po chwili. Gerard jednak się nie ruszał. Po prostu stał. Zdecydował się nie zapalać światła. Zbliżył się do łóżka na którym leżał Frank. Uklęknął przy nim i pochylił się nad jego uchem.
- Będę o nią dbał, póki ty nie możesz, jasne?-szepnął do jego ucha z bezsilną złością, którą bardziej obrzucał siebie niż chłopaka. Wziął głęboki oddech i zbierał myśli. - Jeszcze parę faktów, które udało mi się wyciągnąć.Za parę dni poślą cię do domu, obrażenia są dotkliwe, lecz nie tak dotkliwe, jak są zazwyczaj po przeżyciu wybuchu. Powinien zostać z ciebie drobny mak. Jamia dużo mówiła mi o was.- skończył szeptać i odszedł, starając się stawiać ciche kroki. Zatrzymał się w progu.-Przepraszam.- powiedział półgłosem. Delikatnie zamkną za sobą drzwi.
Znowu został sam. Skupił się na swoim ciele. Czuł przyjemny chłód, który jak zgadywał, pochodził od opatrunków. Jednak o wiele bardziej dawała o sobie znaki jego skóra, która łuszczyła się przy każdym, nawet tym najmniejszym, ruchu. Gdy zamykał oczy, wydawało mu się, że świat wiruje w kółko. A on się kręci razem z nim i ma ochotę zwymiotować.

*

-Jamia, wracajmy. Muszę iść do pracy, a ty zażyć leki. Może jutro uda nam się tu znów przyjechać.- powiedział do dziewczyny. Ona zaś pokiwała głową i założyła na siebie cienką kurtkę którą zdjęła w poczekalni. Kurczowo ściskała w dłoniach swoją skórzaną, starą torebkę. Ruszyli w stronę wyjścia. Gerard zapomniał o kurtce. Jednak uświadomił to sobie siedząc w domu i patrząc, jak dziewczyna skubie kawałki bułki z serem. Była blada i zmęczona chorobą. Widział to w jej oczach. Ale pragnęła żyć, nie tylko dla siebie. I dlatego utwierdził się jeszcze bardziej w przekonaniu, że chce pomóc tej parze. Nie kochali tak jak on czarnej śmierci. Oni pragnęli życia.

*

Patrzył w sufit, starając się nie myśleć o przyszłości, jednak na przekór. Była ona niepewna, nie wiedział co przyniesie. Czy będzie miał pracę, czy Jamii uda się wyzdrowieć. Ta dziewczyna powoli przegrywała, a on starał się tego nie zauważać. Wierzyć ślepo w medycynę. Dla niej starał się walczyć o życie. Wdychać życiodajny tlen. Chociaż nie chciał, wolałby się poddać. Bo teraz będzie tylko kłopotem. Problemem. Utrudnieniem. Lepiej by było, gdybym umarł. –powiedział do siebie z goryczą. I trzeba przyznać mu rację. Pewnie ktoś by mu odpowiedział, nie, skądże, nie jesteś, jak możesz tak mówić, ale byłby tylko kłamcą. Niewiele osób chce mieć drugą na plecach. A zwłaszcza chorowite ciało Jamii nie nadawało się do noszenia kogokolwiek. Był ciągle zmęczony. Zamknął oczy w nadziei na sen, który niestety nie nadchodził.  Co parę godzin przychodziły pielęgniarki, zmieniały opatrunki i kroplówkę. Potrzebował czyjejś obecności, jednak rzadko kiedy jej doświadczał. Czasem doktor uraczył go jakimś pokrzepiającym słowem, które zazwyczaj tylko pogarszało jego nastrój. Przeleżał tak dwa dni. W tym czasie nie miał żadnej wiadomości od Gerarda i Jamii.

*

Gerard podgrzewał wodę na herbatę, nerwowo stukając nogą w podłogę. Wszystko działo się na przekór jego intencjom. Stan dziewczyny znacznie się pogorszył, prawie nie wychodziła z łóżka. Zaczęła kaszleć krwią, miała halucynacje. Lekarz nie posłał jej jednak do szpitala. Zgodził się powiedzieć Gerardowi co jest grane. Ona umierała. Choroba kończyła zżerać jej organizm i medycyna nie była w stanie nic zdziałać. Czajnik zagwizdał, dając znak, że woda zaczęła już się gotować. To były naprawdę ciężkie dni.

*

Środa,  dwudziesty czwarty października.
Nie wiedział która była godzina, ale po pomarańczowym świetle wywnioskował, że musiało zachodzić słońce. Nagle drzwi  od sali się otwarły i w progu stanęła jakaś postać. Była nieco zgarbiona i powoli zbliżała się do jego łóżka. Staruszek. Z dziwnie wykrzywiony wyrazem twarzy.

…We all are a killing jar,
A frightening cage for something strange,
We  are killing our dreams,
Like a cat’s catching birds…


5 komentarzy:

  1. Yaay! Pierwsza! Więc tak - jak zwykle twój styl pisania powala, naprawdę. Jest taki lekki a przy tym dosadny. Sam pomysł opowiadania wydaje się być przejmujący i ciekawy, chociaż nie powinnam oceniać po pierwszym rozdziale :). Mam nadzieję, że będzie z tego coś fajnego i świeżego, bo na to się zapowiada, a brakuje już oryginalności w polskich ficach. Jedno jedyne zastrzeżenie - poprawna forma to "póki" , ale wierzę, że to wiesz, a po prostu przeoczyłaś :D. Mam nadzieję, że ten komentarz jest choć trochę motywujący :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Betowałam to w dwie osoby a i tak znalazł się błąd. Poprawię rano, jak dorwę komputer. Dziekuje za zwrócenie uwagi :)

      Usuń
  2. To jest takie dziwne jak wszystko z resztą... Choroba Jamii, dziwne zachowanie Gerarda, nagły wypadek Franka i para żółtych, jak zakładam kocich, oczu. Budujesz klimat grozy kobieto ! Rzeczywiście się poznęcałaś ciupkę nad naszym Franiem *,* Schizą wieje na każdym koku także bardzo mnie całokształt wciąga. Zauważyłam też, że strasznie przyjemnie mi się komentuje twoje posty :D

    Udaję, że piszę referat na fizykę, więc z góry przepraszam za ponury nastrój tego komentarza, ale jaki mam mieć humor skoro robię prezentację na ten znienawidzony przeze mnie przedmiot?

    Czyli Jamia chora, Gerard zakopał kota i lubi się drapać po dupie w czasie snu... wszystko jasne, wszystko świetnie! Ale szkoda mi tej dziewczyny. Mam nadzieję, że ujawnisz w następnym rozdziale mrożące krew w żyłach szczegóły choroby, która wyniszcza ją od środka :D Gerard mnie niesamowicie intryguje. Jest taki mroczny i wydaje mi się, że lubi uczucie bycia zagadką dla otaczających go osób... Zapowiada się na prawdę świetnie. Mniemam, że będzie sporo porno, boś zboczona, ale krew także się poleje... Przepraszam, znowu taki długi komentarz mi wyszedł ;( Więcej nie będę :D Tylko jeszcze jestem ciekawa na ile rozdziałów to rozciągniesz? Planujesz tasiemca czy może takie short story podobne do Requiem? :D

    -> red like a blood <-

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie mogę, ale faza. XD Znaczy ja mam fazę, na to cudne coś, co właśnie przeczytałam <3
    Podoba mi się, wybitnie, zabójczo, jak tam chcesz. Cudo <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja lubię takie dziwactwa :D Założę się, że ten kot (bo to do niego zapewne należały te żółte oczy) będzie się jeszcze wielokrotnie pojawiał. I idę o kolejny zakład, że to przez niego powstał ten wybuch. Frank ma farta, że przeżył i to takiego naprawdę dużego.
    Jak już wspominałam, bardzo lubię Twojego Gerarda. Jest taki mroczny, tajemniczy... Kojarzy mi się z Damonem z Pamiętników Wampirów. Uwielbiam takie postacie w opowiadaniach.
    Biedna Jamia ;c Coś czuję, że ona może być chora na gruźlicę, ale pewności stuprocentowej nie mam.

    Zapowiada się naprawdę super opowiadanie :D Już się nie mogę doczekać drugiego rozdziału.
    Pozdrawiam i weny życzę.
    XOXO

    OdpowiedzUsuń