Trololo, umieram, nie będzie III kotów w ten poniedziałek. Za to macie dzisiaj kolejnego shota, zainspirowanego pewnym budynkiem w moim mieście. Pozdro dla moich przyjaciół płci męskiej, którzy muszą znosić i czytać moje opowiadania :*
ZNOWU BEZ BETY <3
Spacery nocą były jednym z
ulubionych zajęć Gerarda. Uwielbiał chłodne powietrze, gwieździste niebo.
Ciemne uliczki i drzewa wyglądające jak upiory, krzaki próbujące pochwycić jego
płaszcz, gdy zapuszczał się w mniej uczęszczane parkowe ścieżki. Nie bał się bycia napadniętym, nie bał się
porwania. Po prostu przemierzał stary i wielki park, poświęcając się
kontemplacji ze samym sobą. Wyjść z parku było kilka, jednak on preferował
jedno. Wyszedł z ścieżki i zatrzymał się
na brzegu betonowego chodnika. Poprzyklejane do siebie kamienice, brudne i
poniszczone kontrastowały z złotem
jesiennych drzew. Na uliczce mieścił się również niewielki, niebieski domek.
Stary, przedwojenny, popadający w nędze, z czerwonym dachem oraz dumnie wywieszoną tabliczką:
BUDYNEK
GROZI ZAWALENIEM
Gerard wpatrzył się z pasją w ów budynek.
Uwielbiał go. Ale dzisiaj coś mu nie pasowało, jakiś szczegół drażnił jego
pamięć. Po chwili namysłu stwierdził, że
wcześniej drzwi od domku nie były otwarte. Ktoś musiał je wyłamać. Nie był z
tego powodu zadowolony, bo lubił rysować te drzwi. Okropnie zaniedbane i ponuro
przypominające o przeszłości, stanowiły
najciekawszy element w okolicy. Stare i rzeźbione, z łuszczącą się, niegdyś
białą farbą. Zajrzał do środka. W nikłym świetle niewiele było widać i rozsądek
kłócił się z ciekawością. Napis dosadnie informował co może się stać. Jednak
ciekawość wygrała. Z ekscytacją stawił pierwszy krok i kolejny. Rozejrzał się.
Wszędzie były pajęczyny. Z podnieceniem chłonął widok. Gdyby tylko mógł to uwiecznić…
był wściekły na siebie, że nie zabrał szkicownika.
Nagle coś huknęło, a konstrukcja zadrżała. Gerard wskoczył
za najbliższe drzwi i boleśnie upadł na ziemię. Jednak siniaki, które pozostaną
po spotkaniu z podłogą były o wiele lepszą opcją, niż bycie przygniecionym
przez strop korytarzyka. Mężczyzna nerwowo wdychał powietrze i próbował się
uspokoić. Nasłuchiwał kolejnej fali zniszczeń i przeklinał swoją wrodzoną
ciekawość świata. Wstrzymał oddech. Z poddasza dobiegł go szmer połączony z
cichym jęknięciem. Nie były to myszy. Delikatnie podniósł się z ziemi i rozejrzał po pomieszczeniu. Była to stara kuchnia.
W rogu mieściło się palenisko, a na środku leżały pozostałości stołu. Wszędzie
było pełno pustych butelek po alkoholu i pachniało dosyć nieciekawie. W nikłym
świetle dostrzegł drabinę. Nie wchodź tam nie wchodź tam… powtarzał rozum. Raz
się żyje! Dopingowało serce. No właśnie! Dodał mózg. Ostrożnie stawiając kroki,
podszedł do drabiny prowadzącej na poddasze. Gdy wspinał się po szczeblach,
jeden z nich się załamał, jednak był już na tyle wysoko, że mógł wciągnąć się
na górę. Jaskrawy blask poraził jego oczy.
- Co tu robisz? Wynoś się! Dalej, albo cię zastrzelę! - usłyszał
czyjś głos. Brzmiał on dosyć młodo.
- Nie ma stąd wyjścia. Strop się zapadł. - powiedział
spokojnie. Sprawdził czy w jego kieszeni tkwi telefon komórkowy. Na szczęście
spokojnie tam leżał.
- Spierdalaj. - warknął
chłopak i zakaszlał. Latarka wypadła mu z dłoni i poturlała się do
przodu. Gerard skorzystał z okazji i złapał ją. Skierował promień światła w
stronę kąta, z które dochodził głos. Otworzył usta z przerażenia. W kącie
siedział niewielki brunet z zakrwawioną koszulką. Dzierżył w dłoni pistolet,
który skierowany był w niego. Rana była na piersi. Najprawdopodobniej niewiele
brakowało, by trafiła w serce. z jego ust ciekla strozka szkarlatnej cieczy, którą również co jakiś czas
wykaszliwał.
- Zadzwonię na pogotowie…. - to jedyne, co był w stanie wydukać.
Był zszokowany, oddychał głęboko, by się uspokoić. Ręce mu się trzęsły.
- Ani mi się waż, jeden ruch i cię zastrzelę. Napatrzyłeś
się już? Zadowolony? No to gaś to
cholerne światło i nie wal mi po oczach. Chciałem umrzeć w ciemności.
Gerard wyłączył latarkę i odłożył na podłogę. Nie ruszał się
z miejsca. Wsłuchiwał się z niemiarowy oddech chłopaka. Był niewielki i chudy,
z specyficzną fryzurą. Miał na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem, która
dumnie prezentowała logo zespołu Misfits. Zrobiło mu się gorąco. Sytuacja była
nieciekawa. Nastolatek wykrwawiał się.
Umierał. Jakaś przeraźliwa iskra w jego mózgu powodowała, że zdezorientowanie
przerodziło się w chorą fascynację. Czy to nie jest właśnie to, co chciał od
dawna zobaczyć? Śmierć. Właśnie śmierć zaczęła swoje przedstawienie. A on,
Gerard Arthur Way mógł się temu przyjrzeć. Podobno, gdy się umiera przez mózg
przechodzą setki emocji na raz. Człowiek szaleje przez parę sekund. Odtrącił od
siebie te chore myśli. Nie chciał, by chłopak umarł.
Jednak po części rozumiał go. W młodym wieku wydaje się, że
wszystko nas przerasta, chcemy z tym skończyć. Uważał za głupotę odbieranie
sobie życia. Z jakiegoś powodu jedna część jego
serca rozbiła się na widok krwi. Druga kazała mu się opanować. Posłuchał
jej. Nim karetka dotarłaby tutaj a ratownicy przedarli się przez gruz, chłopak
by umarł, albo sam siebie dobił. Albo zastrzeliłby jego. On bał się śmierci.
Odrzucił pomysł z telefonem. Postanowił pomóc chłopakowi chociaż trochę godniej
odejść ze świata.
- Nie trafiłeś zbyt celnie. Będziesz się strasznie męczył. -
odpowiedział.
- Kurwa, wiem o tym. - odpowiedział chłopak z rozpaczą w
głosie. - Czekała mnie męka. I teraz ją przeżywam.
Gerard podniósł się lekko, by podejść do chłopaka, jednak
ten od razu zareagował warknięciem:
- Rusz się, a cię zabiję.
- Nie chcę ci przedłużać cierpienia. Pozwól mi do siebie
podejść.
Nastolatek zawahał się.
- Przysięgniesz? - spytał podejrzliwie. - Na wszystko, co dla ciebie ważne?
- Przysięgam. – odpowiedział z powagą.
- Zgoda. - powiedział chłopak i znów zakaszlał. Jęknął
cicho.
Gerard przesunął się po podłodze. Była ona śliska od krwi
chłopaka, który tracił ją szybko. Jego koniec zbliżał się. Mężczyzna usiadł
obok nastolatka. Księżyc prześwitywał przez dziury w dachu, więc widział w
miarę wyraźnie młodą i zmęczoną twarz samobójcy.
- Jak masz na imię? - spytał cicho.
- Frank. - odparł chłopak i znów kaszlnął.
- Panie Szczery*, tak właściwie… dlaczego postanowiłeś się
zabić? - spytał, chociaż nie był pewien,
czy dostanie odpowiedź.
- Rak. Złośliwy. - odpowiedział ze spokojem i goryczą w
głosie.
Mężczyznę zatkało. Przerażał go fakt, że ktoś w tak młodym wieku mógł dostać wyrok śmierci. Teraz działania chłopaka nabrały dla niego sensu. Współczuł mu.
Zapadła cisza. Chłopak stęknął i poruszył się lekko. Wziął
głęboki wdech, lecz nie odpowiedział. Przymknął oczy, w których zbierały się
łzy. Bolało go, co było dosyć logiczne przy takich obrażeniach. Powolna i
bolesna śmierć. Cierpienie.
- Może masz jakieś ostatnie słowo? Chciałbyś by cię ktoś
zapamiętał? - mężczyzna mówił powoli i spokojnie, starając się, by jego głos
był jak najbardziej miękki.
- Nie, nie mam. Nie mam ostatniego słowa, nie mam
wzruszającej biografii, jestem do bólu nudny. – jego głos drżał.
- Nie jesteś nudny. Jesteś szalony.
Frank wzruszył ramionami.
- Nie wiem… zimno mi… tu jest zimno. - szepnął. Mężczyzna
zdjął z ramion płaszcz i okrył nim szczelnie chłopaka. Objął go ramieniem. Ten
zaś powoli tracił władzę w ciele. - Zakrwawię ci ubranie.
- Nie przejmuj się tym.- mężczyzna zastanowił się. - Widziałem jedno takie drzewo,
wierzbę, rosła nad ukrytym w lesie bajorem. Było bardzo ładne. Chciałbyś żebym
cię tam zakopał?
- Nie wiem, nie myślałem o własnym pochówku. Po prostu nie
chcę już tu być. Nic tu po mnie.
- Na pewno twoja mama
i tata będą się o ciebie martwili. – stwierdził rozsądnie Gerard.
- Nie mają na to czasu i pieniędzy. Sami wręcz powiedzieli,
żebym się zabił. - powiedział i pozwolił
by łzy wypłynęły z jego oczu. Zaczął kaszleć, a drgawki przybrały na sile.
- Przykre. - Przycisnął chłopaka do siebie mocniej. Ten zaś bezwładnie ułożył głowę na jego
ramieniu. Wtulił nos w jego szyję. Znów kaszlnął i opluł krwią Gerarda. Chciał
przeprosić, jednak mężczyzna uprzedził go, tłumacząc, że nic nie szkodzi.
- Możesz mi o czymś opowiedzieć? - szepnął Frank. Był
rozpalony. Oddychał szybko i niemiarowo.
- O czym? - spytał mężczyzna i pogłaskał go po włosach.
- Czymś miłym.
Gerard zastanowił się. Próbował przypomnieć sobie
jakiekolwiek wydarzenie z życia, które można by określić kategorią miłe.
Przyszło mu do głowy tylko jedno, banalne i bez większego znaczenia. Nawet nie
do końca miłe.
- Kiedyś… - zaczął i próbował dobrać słowa do opowieści - Gdy siedziałem na ławce w parku, przyleciał
motyl i usiadł mi kartce papieru. Podziwiałem go przez dłuższą chwilę, po czym
postanowiłem dokończyć rysunek. Potrząsnąłem kartką, jednak owad wzleciał w
górę i zaatakował moją twarz. Przysiadł na mojej brodzie, zacząłem miotać się,
ale on cały czas do mnie ciągnął. Zdenerwowałem się, zabrałem swoje rzeczy i
przeniosłem się w inną część parku.
Chłopak zaśmiał się szaleńczo, wycieńczony, niezdolny do trzeźwego myślenia. Łzy spływały mu po
policzkach. Zaczął kaszleć i jego krew wsiąkała w czarną koszulę mężczyzny. Ten
zaś kołysał nimi lekko.
- Jestem coraz słabszy… - szepnął słabo. - To już niedługo.
Czuję go. On** po mnie przyszedł.
- Spokojnie, nie bój się…. tam będzie ci lepiej.- szeptał,
próbując dodać otuchy chłopakowi. – Zamknij oczy i spróbuj zasnąć….
-A ty jak masz na
imię?-spytał słabym głosem.
-Gerard.- odpowiedział i zmienił pozycję chłopaka na leżącą,
która była bardziej wygodna. Poprawił płaszcz okrywający samobójcę i położył mu
dłoń na czole. Było ono rozpalone, niczym piec. Głaskał jego włosy.
-Gerardzie…. Jakie powinny być moje ostatnie słowa?- spytał
Frank i lekko przesunął głowę, wygodniej układając ją na kolanach mężczyzny.
-Może nie dla ciebie ale... To fragment piosenki, którą
napisałem, gdy zmarła moja babcia.
What’s the worst that I could say?
Things are better if I stay
So long and goodnight
So long and goodnight
Well, if you carry on this way
Things are better if I stay
So long and goodnight
So long and goodnight
Things are better if I stay
So long and goodnight
So long and goodnight
Well, if you carry on this way
Things are better if I stay
So long and goodnight
So long and goodnight
-Came a time…-
szepnął chłopak i umarł.
-Well, I've been holding on tonight ….
*Frank oznacza szczery, jeśli dobrze pamiętam.
**On, ponieważ Śmierć w kulturze angielskiej jest płci
męskiej. Nie wiem jak z amerykańską, ale wydaje mi się, że mają podobnie. Gdyby
było inaczej, proszę o informacje.
jaram się podręcznikiem do anatomii. I umieram na brak weny. Dupa.Dupa.Dupa
To jest piękne! Tylko myślałam, że Franuś jednak przeżyje :CCC Ale i tak uwielbiam Twojego bloga *U*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńPRZEPRASZAM NIE TO SKASOWAŁAM!
UsuńJak ja lubię czytać o krwi i innych takich rzeczach... Postanowiłam sobie, że moje następne opowiadanie, o ile wpadnę na jakiś sensowny pomysł, będzie właśnie związane ze śmiercią i miłością... Niczym serial brazylijski xD
OdpowiedzUsuńPlucie krwią skojarzyło mi się z gruźlicą i tymi wszystkimi epidemiami. Rak to straszna choroba :/ Donna mi na nią zdechła :D Poza tym... moja babcia ma raka i widzę jak się z nim męczy :)
Walące się budynki posiadają swoisty urok ci powiem. Niby ich istnienie dochodzi kresu ale jednak jakoś tam się trzymają. Zawsze walący się budynek przywodził mi na myśl ciemnopomarańczowe cegły i getto warszawskie bądź ogólnie losy ludzi za czasów I i II WŚ.
Bardzo podobał mi się ten shot. Odnajduję w nim takie... jakby zachowanie się człowieka w obliczu śmierci i wybory jakie są związane właśnie z nią. Wielu pomyślałoby, że Frank to wariat i uciekło, bądź wezwało policję. Gerard nie tyle zaproponował mu zadzwonienie na pogotowie, ile był jego oparciem w ostatnich chwilach życiach. W tej śmierci było coś pięknego... Albo może inaczej, bo według mnie każda śmierć jest piękna, było w niej coś wyjątkowego :D Lubię twoje shoty :> I NIE BYŁO SEKSU! Robisz postępy xD
-> red like a blood <-
Nadajesz sensu najbardziej durnym moim opowiadaniem
UsuńWiesz... Nie umiem pisać takich długaśnych komentarzy jak na przykład (jak widać powyżej) Darsa, ale postaram Ci się to wszystko pięknie opisać. To, czyli moje odczucia co do tego, co przeczytałam. A jest ich naprawdę wiele. Po pierwsze, od razu mówię, że pisząc to odwaliłaś kupę dobrej roboty. Opisałaś to dobrze, zamieściłaś wszystko, co tam pasowało i czytając nie szukałam niczego, co się potem nie pojawiło; Idąc dalej, linijka za linijką dostawałam to, co chciałam przeczytać. Jedyne co mogłaś rozpisać bardziej to osobiste odczucia Franka, dokładnie uwzględnić to, co dzieje się w jego głowie, zabić go wolniej na rzecz wyjaśnienia powodów tego, dlaczego chciał umrzeć. Ale to tak przy okazji. A poza tym, jest naprawdę rewelacyjnie. :3
OdpowiedzUsuńFuck, Zombies - zabiłaś mnie D:. OMG. Jezusiechrystusiekurwamać. Piękne. Cholernie smutne ale piękne. Frank wydaje się być szalony, ale jak dla mnie to Gerard jest bardziej walnięty. Ta chwilowa niepewność i fascynacja cudzą śmiercią...brrr. Ale shot jak zwykle wspaniały. Ja osobiście uwielbiam walące się budynki i rudery. W moim mieście jest ich sporo i zawsze tam włażę, nie ważne, że mogę już nie wyjść (chociaż po przeczytaniu tego będę musiała dwa razy pomyśleć, może akurat będzie tam ktoś...fuck, ale zryta psycha). P.S. Podręcznik do anatomii? W jakiej szkole jesteś?
OdpowiedzUsuńP.S.2. "Helena" była zawsze jedną z moich najsmutniejszych piosenek.
P.S.3. Uwielbiam znaczenie imienia Frank :).
A co tam, zrobię ci trochę sztucznego tłumu. Jeju, dzięki za komentarz pod tym "czymś", co napisałam. Wow. Hahah a Franio prawdopodobnie da się przelecieć ale dopiero za parę rozdziałów >:D. A odgłos rzygania...hm...powiedzmy, że znam go dobrze i jest obleśny xD.
OdpowiedzUsuńDobra, muszę ogarnąć swój no-life. Dużo weny życzę! :3