niedziela, 31 marca 2013

Hide Your Eyes III

z wyrzutów sumienia postanowiłam jednak dodać zakończenie Hide Your Eyes. Truposz betował, ja później tego nie ogarnęłam. Ale mam miękkie serce.



-Gerry…- przełknął ślinę. –Gerry… tu jest ciało. Tu leży trup.
- O…kurwa. - wydusił z siebie po chwili. Spojrzał na ciało, z którego ktoś odgryzł, albo raczej oderwał twarz.
- Musimy stąd wyjść, zadzwonić na pogotowie, nie, na policję! Gerry, Gerry, to jest jakiś koszmar. Wracamy pod bramę.  – Frankowi zaczęły trząść się ręce, a i tak duże oczy zdawały się nabierać większych rozmiarów.
Gerard stał jak wryty, tępo wpatrując się w oszpeconą twarz. Hipnotyzowała go, przyciągała całą jego uwagę. Dostrzegł coś lśniącego, co wystawało z czaszki trupa. Podszedł i wyciągnął owe ‘coś’ z głowy umarłego. Skierował w stronę księżyca, by móc lepiej przyjrzeć się przedmiotowi.
Był to kawałek szkła z ostrymi krawędziami, wycięty na kształt kwiatostanu bratka. Kwiatek prawie całkowicie oblepiony był krwią. Way schował szkiełko do kieszeni. Frank przyglądał się jego ruchom, zbyt oszołomiony, by móc to jakkolwiek skomentować.  Starszy wyciągnął w jego stronę dłoń, by pomóc mu wstać z ziemi. Iero wsparł się całym ciałem na Gerardzie, nie umiejąc ustać na własnych nogach. Ten zaś objął go tak, by nie wypadł z jego rąk. Ciągle milczał. Frank spojrzał się na niego i o mały włos nie wrzasnął. Oczy Way’a były zamglone, twarz zmieniła barwę jak u topielca, włosy zdawały się być przerzedzone.  Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie i z wykręconymi ustami powiedział dwa słowa:  Mamy was. Chłopak prawie wrzasnął, lecz postać przyjaciela wróciła do zdrowego wyglądu i przyśpieszyli kroku.
Czuł jak kropelki potu pojawiają się na jego czole i zaczyna być mu za gorąco. Im bliżej bramy byli, tym czuł się gorzej.  W końcu nie wytrzymał.
-Gerard stój. Nie mogę iść dalej… - wysapał i puścił się bruneta.
-Frank, co ci jest? Jesteś kompletnie przerażony, wezmę cię na ręce. Spokojnie… wszystko będzie dobrze. – położył szatyna na ziemi a następnie podniósł, z zatroskaną twarzą, która zdawała się być jak nie jego.
-To ja się powinienem spytać, co tobie jest, a nie mnie, Gerry.  – odpowiedział i przetarł rękawem spocone czoło.  Wbił wzrok w przyjaciela. Oczy Gerarda szkliły się, jakby jego też trawiła gorączka. Frank uznał to za jedyne wytłumaczenie. Wzrost temperatury mógł być tak gwałtowny ze względu na stres i coraz bardziej dopadający go strach, jak również i przeziębienie się od lodowatej wody. Oboje potrzebowali lekarza.
- Mi nic nie jest Frank… to ty jesteś chory. – stwierdził i wbił wzrok przed siebie.
Nie była to droga, którą przemierzali ostatnio. Drzewa zdawały się być wyższe i smuklejsze, a ścieżka, którą się poruszali była wyłożona kamieniami. 
Frank bezwładnie wygiął głowę w tył, pozwolił rozluźnić się mięśniom.  Nie chciał myśleć o niczym. Jego głowę czaszkę ból, a nieprzyjemny gorąc nie mijał. Chciało mu się pić. Niesamowicie suszyło go w gardle, tak, że oddałby duszę za szklankę wody. Potrząsnął głową, starając się odrzucić wszystkie nieprzyjemne bodźce.
- Gerard… my nie idziemy w stronę bramy, to nie jest ta ścieżka… gdzie nas prowadzisz? – spytał i z  trudem podniósł głowę.
- Idziemy nad jezioro… przecież chce ci się pić. – odpowiedział, nie uraczając spojrzeniem Franka.
- Nie przypominam sobie tego, abym ci o tym mówił. Wracajmy do bramy, poradzę sobie bez wody. - stwierdził wręcz błagalnie, jednak Gerard tylko pokręcił głową.
-Nie Frank… to nie tak…. Nie poradzisz sobie bez wody. Umrzesz Frank bez niej. Musimy się napić, oboje. – odpowiedział stanowczo.
- Gerard, naprawdę, nie chcę. Puść mnie, ja wracam do bramy.- powiedział i wyszarpnął się z rąk czarnowłosego. Wyleciał z jego objęć i boleśnie uderzył biodrem o ziemię.
- Frank, nie pójdziesz sam, a uwierz mi, że wiem gdzie musimy iść. Jesteś zbyt słaby by  poruszać się samodzielnie.
I jak za machnięciem czarodziejską różdżką nagle ciało Franka zdawało się być dla niego zbyt ciężkie i ciasne. Iero odczuł coś, czego wcześniej nie czuł. To coś było w nim, w całej powierzchni jego ciała i… dusiło się. Chciało rwać jego ciało ku górze, chciało odfrunąć ku nocnemu niebu. Mężczyzna skupił się i opanował owe ‘coś’. Zdawało się, jakby próbowało powiedzieć mu: nie, to nie jest bezpieczne, wypuść mnie, daj mi odejść. Uznał to za wynik zbyt wysokiej temperatury. Potrzebował czegokolwiek, by ją choć trochę zbić. Woda.- podpowiedziały myśli. Lecz wewnętrzny głos, który coraz bardziej cichł odpowiadał:  Nie, Frank. Nie rób tego.  Umrzesz. Na dźwięk ostatniego słowa poczuł odrobinę chłodu, który potraktował niczym zbawienie. Przeraził się jednak jeszcze bardziej, gdy dotarło do niego, skąd ten chłód pochodził. Bił on od Gerarda, który go znów wziął na ręce. Przylgnął do przyjaciela, rozkoszując się zimnem. Nie dbał o to, dlaczego Way miał taką a nie inną temperaturę, po prostu potrzebował tego. Nic nie było tu logiczne,  wszystko było okropnie popaprane, jedyne czego pragnął, to obudzić się u boku Jamii, która by już czekała z szklanką i aspiryną, by podać mu ją i powiedzieć, że to był tylko zły sen. Niczego bardziej nie pragnął ponadto, jednak uznał, że i tak o zbyt wiele prosi. Ramiona Gerarda, które zazwyczaj dawały mu ciepło i bezpieczeństwo, teraz zdawały się być omenem śmierci. Odmówił w myślach krótką modlitwę, by mimo wszystko Bóg mu wybaczył i pozwolił cieszyć się niebem. Przeczuwał, że to może być jego ostatnia szansa.
- Lips are turning blue – zaczął cicho śpiewać Gerard, delikatnie kołysząc Frankiem, jakby był niemowlęciem. – A kiss that can't renew…. I only dream of you, my beutiful…
-Gerard, skończ. Skończ to całe przedstawienie, błagam cię!- powiedział tonem, który przypominał zduszony krzyk.
-Cicho, jeszcze tylko kawałek drogi…. Tip toe to you room, a starlight in the gloom…. I only dream of you and you never knew…- śpiewał dalej. Drzewa zaczęły szumieć od powiewu wiatru, który wiał z coraz większą intensywnością.
Gerard nagle zatrzymał się, co nie umknęło uwadze ledwo przytomnego Franka. Podniósł ciężko głowę i spojrzał w fale na jeziorze.
- Jesteśmy. – oznajmił Way i zaczął rozglądać się dookoła. Frank nie był pewien, do kogo to powiedział. Nie wiedział, czy po za nimi jeszcze ktoś tu jest, był niesamowicie słaby i uważał że wzrok może zacząć płatać mu figle z powodu gorączki, która zaczynała znów go atakować z zdwojoną siłą. Polegał tylko na słuchu, który nigdy go nie zawiódł.
Czarnowłosy przysiadł na piasku i podniósł towarzysza tak, by ten mógł oprzeć głowę na jego ramieniu. Zerwał kwiat z ziemi i podniósł do poziomu oczu Franka.
- Popatrz, Frank. Bratki. Twoje ukochane. Jak twoja gitara, nieprawdaż? Wybrałeś jej bardzo stosowne imię. – włożył kwiat za jego ucho i pogładził dwubarwne włosy.  Iero nie odpowiedział, opadł z sił prawie zupełnie. Ból w czaszce narastał, powodując, że chciało mu się krzyczeć, pomimo tego, że nie miał na to siły. Gerard ogarnął mu wilgotne włosy  z czoła i obrócił go tak, by móc przytknąć je do własnego. Jego czoło było równie rozpalone, co czoło Franka, jeśli nawet nie bardziej. Młodszemu zakręciło się w głowie i prawie utracił przytomność, jednak szybko odzyskał świadomość. –Jeszcze nie pora, Frankie, wytrzymaj, jeszcze tylko chwilkę. – mówił z niezwykłą czułością w głosie i delikatnie kołysał ciałem przyjaciela.  Nagle coś zaszeleściło, niezgodnie z rytmem wiejącego wiatru. – Oh, słyszysz? Wołają nas… już musimy stąd iść. Już nie będziemy nigdy samotni, oni będą z nami.- powiedział i wziął po raz kolejny Franka na ręce. Zaczął powoli wchodzić do jeziora, a wiatr ustał.
Zanurzali się, prawie zupełnie, a Iero czuł, jakby jakieś dłonie chciały porwać jego i Gerarda w głąb jeziora, jednak nie mogły .
Way zatrzymał się w momencie, gdy woda sięgała mu do brody. Podniósł go troszkę wyżej, by jego oczy były na poziomie oczu Franka. Ten spojrzał prosto w nie i chciał krzyknąć, lecz nie mógł, bo został brutalnie wciągnięty pod wodę.
Oczy Gerarda były zupełnie czarne.





czwartek, 14 lutego 2013

Ogłoszenia Parafialne

więc.. cześć, nie to nie jest kolejna część żadnego z moich opowiadań. Właściwie to Hide Your Eyes jest skończone, ale nie wstawiam, bo nie podobają mi się poprzednie części tego opowiadania, kiedyś je poprawie (mogę wstawić końcówkę jeśli chcecie, na zasadzie komputeropisu, niebetowanego i takiego, jakiego świat widzieć nie miał). Co do kotów... na razie zajmuję się rzeczami, które mnie bardziej kręcą. Takie jak Preparation to Fall czy też zbiór shotów, który sobie powolutku tworzę z inną znajomą. To nie tak, że porzucam tego bloga, po prostu może się przez jakiś dłuższy okres nic nie pojawić. Przerzucam się na pisanie w parach, bo to mnie nie nudzi, a po za tym, moje towarzyszki to naprawdę wspaniałe osoby, z którymi nuda twórcza mi nie grozi (Waruś i Thalio, kocham was) więc... to by było na tyle. Chyba, że ktoś szczególnie chce coś przeczytać, może złożyć mi zamówienie, a napiszę mu frerarda takiego, jakiego będzie chciał : >
xoxo moje gołąbeczki

środa, 12 grudnia 2012

Hide Your Eyes II


Suprise :)




W drodze nie odezwali się do siebie słowem. Frank wzrok utkwiony miał w widok za oknem, a Gerard bezczynnie gapił się na niego. Nie myślał o niczym konkretnym, obserwował jak klatka piersiowa przyjaciela rytmicznie porusza się pod materiałem marynarki. Chłopaczysko nie było zbytnio rozmowne gdy jechało samochodem, zawsze tylko patrzył za okno i milczał, jak marmurowa rzeźba. Czasem tylko palił papierosa i obrzucał spojrzeniem bez emocji każdego kogo zauważył. Był aż zbyt spokojny, przynajmniej jak na niego. - Piętnaście dolarów i wynocha. -  burknął kierowca, gdy taksówka się zatrzymała.
- Może by tak grzeczniej? - spytał Gerard, jednak tamten tylko prychnął.
- Spadaj. To że masz więcej kasy nie znaczy, że możesz się rządzić. Wynocha.
Frank wysiadł z auta, a Gerard po chwili zrobił to samo, uprzednio płacąc za transport.
Kiedy pojazd zniknął im z oczu, Frank wystawił środkowe palce i podskoczył, krzycząc coś w rodzaju "chuj ci w dupę", jednak było to tak niezrozumiałe, że Gerard nie miał pewności co do treści owej groźby.
Stanęli przed lekko uchyloną, wielką, żeliwną bramą. Czarnowłosy popchnął ją bardziej, torując szersze przejście. Powoli przemierzyli piaszczystą dróżkę, wytężając słuch. Po pewnym czasie usłyszeli miarowe bicie muzyki, takiej porywającej. Przyśpieszyli kroku zwabieni niczym ćmy do światła. Muzyka stawała się coraz głośniejsza, jednak gdy tylko przed oczyma pojawił im się dosyć spory domek, ucichła.
- Prąd im wysiadł? -  spytał Frank i pokręcił głową. - Co za tępe…
- Frank, nie wyrażaj się tak o gospodarzach, obojętnie jacy by nie byli, to oni mają alkohol.- mruknął Gerard.
- I prochy. – dodał pół-blondyn i oblizał dziąsła.
- Daj spokój z prochami. Wydaje mi się, że będzie ciekawie, jeśli cokolwiek z tej imprezy zapamiętamy.
- Oj no weź, tylko jedną.
- No okej. Przysięgasz?
- Słowo harcerza.- Frank teatralnie położył rękę na piersi.
- Ale ty nigdy nie byłeś… A z resztą…  - mężczyzna machnął ręką na przyjaciela.
- Patrz, tu jest chyba pusto. – odezwał się Frank i podszedł do okna. W środku było ciemno i nikogo nie było widać.
- Mówię ci, prąd wysiadł i tyle. A to okno to pewnie od jakiegoś pokoju. Nie dramatyzuj.
- Ale nawet kroków nie słychać ani nic się nie rusza, a tam miała być cała elita muzyczna!
- Frank, weź przestań, wchodzimy, a nie. -  Gerard był rozdrażniony całą sytuacją. Nie podobało mu się to, ale jeszcze bardziej nie lubił, jak ktoś zaczynał przesadzać. Jego żona i jego najlepszy przyjaciel mieli do tego tendencje i to sprawiało, że czasem miał ich dosyć. Co oczywiście po pewnym czasie mijało.
Gerard wszedł na werandę i zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Usłyszeli czyjeś kroki i otworzył im drzwi nieznajomy mężczyzna.
-Oh, pewnie kolejni goście! Muszę was przeprosić, lecz panowie Leto imprezę wydają dopiero za tydzień, pomylili się z datami. Nie jesteście dzisiaj pierwsi. –mężczyzna wyglądał na zatroskanego. Był wysoki, chudy, z miłym uśmiechem i najprawdopodobniej po czterdziestce.  – Skąd przyjechaliście?
- Z Newark - odparł Frank.
- Pewnie pozostawiliście rodziny, wracajcie do nich, będą się o was martwić.
- Tak też zrobimy, ale nie będą się martwić. Wiedzą, że nas nie będzie…- mruknął Gerard - W takim razie chodź Frank, wracamy.  Dobranoc panu.
- Dobranoc! Uważajcie na kałuże, można pobrudzić sobie buty! - krzyknął, gdy tamci wrócili na piaszczystą drogę.
W już mniej radosnych humorach wracali w stronę bramy. Słońce skryło się za horyzontem, niedługo miała zapaść całkowita ciemność, przyśpieszyli więc kroku. Po pewnym czasie dotarli do miejsca skąd przybyli, lecz brama była zamknięta. Gerard próbował ją przyciągnąć do siebie, lecz na marne, ta ani drgnęła.
- Frank, cholera, pomóż mi, coś się zacięło - mruknął. Mężczyzna posłuchał i razem z przyjacielem zaczęli się z nią mocować.
- Może nie w tę stronę, geniuszu? - spytał po chwili i puścił bramę.
- Nie, na pewno trzeba ciągnąć bo jak wchodziliśmy, to ją popychałem.
- Jesteś pewien? Może jednak spróbujmy.
- Frank mówię, że to nic nie da! - krzyknął. Aż się zdziwił na swoje zdenerwowanie.
- Nie krzycz na mnie !- warknął Frank, którego zachowanie Gerarda lekko zdenerwowało. Nie cierpiał, gdy ludzie podnosili na niego głos.
- Przepraszam, po prostu…. Cała ta sytuacja sprawia, że jestem lekko nerwowy. Oberwie mi się od Lynz - westchnął.
- Możemy przeczekać gdzieś tę noc, wziąłem pieniądze.
- Możemy, ale najpierw stąd wyjdźmy. – Gerard obrócił się na pięcie i ruszył w stronę domku. Frank stał przez chwilę przy bramie, uważnie mierząc ją wzrokiem. Gdyby Gerard go podsadził, bez problemu mógłby ją przeskoczyć, pokiwał jednak tylko głową z rezygnacją i poszedł za przyjacielem. Zrobiło się szaro, jakiś owad zabrzęczał mu nad uchem, strasząc go lekko.  Zaśmiał się lekko, by dodać sobie otuchy. Nie podobała mu się cała ta sytuacja.
- Frank?- usłyszał Gerarda, który znacznie go wyprzedził. Cholera, miał dłuższe nogi. – Jesteś tam?
- Jestem!- odkrzyknął i podbiegł do przyjaciela.
- Popatrz.- powiedział czarnowłosy i wysunął rękę przed siebie - Jezioro.
- Widzę- odpowiedział i podrapał się po głowie. Mrok ogarnął okolicę, tylko księżyc nikle roświetlał taflę jeziora. Istotnie, przed nimi znajdowało się niezbyt wielkie jeziorko, którego taflę delikatnie wzburzał wiatr. Był też niewielki, drewniany pomost, wychodzący nad wodę.
- Chyba w ciemności musiałem pokręcić drogi i skręcić w nie tą stronę co trzeba. Ale przyznaj, że ładnie tu.
- No w sumie… - Frank wdrapał się na pomost. Stanął na ostatniej desce i wpatrzył się w toń wody.  Gerard obserwował go z brzegu, jego chudą sylwetkę lekko kołyszącą się, jakby miała zaraz odlecieć z wiatrem. Wspiął się na pomost i po chwili stawiał już ciche kroki w kierunku przyjaciela. Nagle coś chwyciło go za nogawkę i natychmiast wciągnęło do wody. Zdążył tylko wrzasnąć.
Frank usłyszawszy krzyk obrócił się, jednak nie zobaczył przyjaciela. Rozglądnął się przerażony, po czym pojrzał w wzburzoną wodę i przełknął ślinę. Stał jak wryty, serce biło mu jak młot, uniemożliwiając jakikolwiek ruch, kiedy uświadomił sobie, co musi zrobić. Po chwili jednak się opanował, zrzucił marynarkę i wskoczył do wody. Nie pływał dobrze, jednak udało mu się wypatrzyć i pochwycić przyjaciela. Ciągnął go ku powierzchni. Coś się z nim mocowało, jednak po chwili puściło i zdołał wypłynąć. Wyciągnął nieprzytomnego Gerarda na brzeg i uklęknął nad nim, nie wiedząc co robić.
- Zaraz, zaraz, zaraz, kurwa jak to było, kurde, kurde, kurde! - mówił do siebie przerażony, niezdolny do racjonalnego myślenia -  Trzydzieści ucisków i dwa wdechy!? - krzyknął w pustą przestrzeń, jednak po chwili przystąpił do działania. Z werwą postanowił wykonać to, co narzucały mu myśli i pamięć. Zbliżył swoje wargi do ust przyjaciela, jeden wdech i drugi…. Po kilkunastu zorientował się, że to już nie było sztuczne oddychanie. On go całował. "Frank skończ, zostaw go!" - błagało sumienie. W głowie buzowały mu jednak emocje, skrajne i niewytłumaczalne. "SKOŃCZ! SKOŃCZ! ZOSTAW GO!"
Nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Jakieś brakujące wspomnienie wtargnęło mu do umysłu.
Muzyka.
Rytmiczne bicie basu.
Huk zatrzaskiwanych drzwi.
Język i ręce.
Gerard.
Kurwa.
Oderwał się jak oparzony i uderzył Gerarda w policzek.
Mężczyzna poderwał się nagle, przerażony i o mały włos nie uderzył we Franka. W oczach miał strach i trząsł się z zimna.
- Frank, kurwa, tam coś jest! - powiedział i chwycił go za mokrą koszulę, by być jak najbliżej jego oczu.
- Nie dotykaj mnie, szmato - warknął Frank i odepchnął od siebie ręce bruneta.
- Uciekajmy stąd. Daleko. Teraz. Szybko!
- Nie będziesz mi…- nie zdążył dokończyć, gdyż Gerard poderwał się z ziemi i pobiegł w las, ciągnąc za sobą przyjaciela. Biegli przed siebie,  w chaszcze. Gałązki grochodrzewu bezlitośnie chłostały ich po twarzach, tworząc niewielkie zadrapania. Po pewnym czasie oboje dostali zadyszki i z plaskiem zatrzymali się w jakiejś kałuży, ledwo co utrzymując równowagę.
- Frank… - wydyszał Gerard i spojrzał się ze strachem na przyjaciela - Przepraszam, po prostu musiałem cię stamtąd zabrać. Tam było to coś… Frank, ty płaczesz? – spytał nagle. Istotnie, po twarzy przyjaciela, trochę obdrapanej przez rośliny, spłynęło kilka łez.
- Nie, nie, nie - zaprzeczył ten, nerwowo trzęsąc głową.
- Co się stało?- spytał i zmierzwił dłonią mokre włosy. Podszedł do bruneto-blondyna
- Nie pamiętasz? Nie pamiętasz przedwczorajszej imprezy Gerard? Jak wpychałeś mi swój język do ust? - wycedził ze złością przez zęby Frank.
Gerard stanął jak wryty i wytrzeszczył oczy. Przeszukiwał każdą, nawet najdrobniejszą część mózgu, lecz nie pamiętał. Nic, zupełnie. Pustka. Otwierał i zamykał usta, niczym ryba pozbawiona wody.
- Nie pamiętam. Nic, kompletnie. Byłem napruty w trzy dupy - powiedział i osunął się na  kolana, wprost do kałuży.  Podniósł dłoń ku górze, czując że jest mokra i przyjrzał się jej.
To była krew. Jego ręka była we krwi. Zbladł
- F-Frank…
- Nie odzywaj się do mnie, rozumiesz? Ja stąd spadam - mruknął i ruszył w bliżej nieznaną sobie stronę.
- Frank, nie idź sam. Zobacz, krew.
- Nie słucham cię, lalalalalala… - śpiewał młodszy, zatykając sobie uszy.
- FRANK, STÓJ!- wrzasnął Gerard, lecz nie zdążył, bo tamten potknął się i upadł. Obrócił się na niej i wypowiedział bliżej niezidentyfikowany wulgaryzm.
- Gerry…- przełknął ślinę – Gerry… tu jest ciało. Tu leży trup.


środa, 21 listopada 2012

PRZERWA

Ogłaszam przerwę w egzystencji bloga aż do stycznia. Chyba, że coś mnie tknie. I obiecuję wrócić po świętach. Teraz muszę zrobić sobie przerwę.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Hide Your Eyes I


Powiem tyle, że jestem wściekła.
I, że przedstawiam wam dłuższego shota, który został podzielony na części. Nie wiem kiedy kolejna.Koniec moich wtrąceń.
Betowała War Machine.

 HIDE YOUR EYES

…we’re gonna shine tonight


- GERRY!- wrzasnęło coś nad jego uchem.
- Dżizas, Matko boska, kurde, gdzie, co jak!? - momentalnie poderwał się z łóżka i uderzył głową w czyjąś twarz. Nie było to przyjemne uczucie.
- Kurwa, patrz jak się podnosisz, cioto! Chyba złamałeś mi nos! - odpowiedział głos, należący do niewysokiego bruneto-blondyna. Chłopak przewrócił się na podłogę, lepką od niezidentyfikowanych cieczy i usiadł na niej po turecku.
- To ty mi wrzeszczysz nad uchem, pojebańcu - odpowiedział ów Gerard i rozejrzał dookoła. Wszędzie panował syf. Totalny syf, a na dodatek nie leżał w swoim łóżku. Kurwa, to nawet jego dom nie był. Patrząc po otoczeniu, w którym się znajdował, chyba wolał nie wiedzieć, gdzie był, w czyim łóżku i przede wszystkim z kim. Przetarł twarz rękami.
- Zbieramy się – zdeklarował Frank, gdyż takie imię nosiła istota siedząca na podłodze i podniósł się niezdarnie.
- Ale że jak? - spytał zarówno zaspany jak i skacowany mężczyzna.
- Do domu. LynZ cię chyba zabije. A jutro przecież znowu wychodzisz.
- No chyba cię popierdoliło - burknął i chciał położyć się z powrotem na łóżko, jednak zrezygnował, bo było równie czyste co podłoga - Nigdzie nie idę.
- Wykluczone. To będzie najlepsza impreza w historii - Frank wstał z podłogi i zatoczył zgrabny piruet, zakończony na ścianie – Ups, chyba jeszcze nie wytrzeźwiałem - zaśmiał się i oderwał od ściany.
Gerard teraz zauważył, że jego przyjaciel był bez butów. Nie zdziwiło go to. Frank miał tendencję do gubienia garderoby po pijaku. Kiedyś zgubił spodnie-rurki. Nikt nie wiedział jakim cudem, bo glany miał zawiązane. Znalazł je potem zatknięte na maszt z flagą, przy jakiejś szkole. Nie ukrywał zdziwienia, jednak nie wywołało na nim to większego szoku. Frank był jego najdziwniejszym przyjacielem. I na dobrą sprawę, również najlepszym.
Gerard wstał z łóżka, zachwiał się na nogach i chwycił bruneto-blondyna za kołnierz. Dopiero gdy wywlekł go z budynku puścił i popchnął w jakieś krzaki. Gdy tamten próbował z nich wstać, Gerard rozejrzał się dookoła. Nie wiedział gdzie jest. Ruszył chodnikiem i po chwili Frank dołączył do niego. Mężczyzna policzył coś i rzekł:
- Według skali trzeźwości wzorowanej na zachowaniu po wepchnięciu w chaszcze, Franklinie Iero, informuję cię, że jeszcze nie wytrzeźwiałeś.
- Oj no weź, przecież wypiłem tylko „troszeczkę”! - wyprzedził Gerarda idąc tyłem, by być przodem do niego i palcami zaprezentował ów „troszeczkę”.
- Dobrze, że wracamy do domu - czarnowłosy przewrócił oczyma i skręcił w znajomą uliczkę. Frank podążył za nim, jednak ten obrócił chłopaka w przeciwną stronę - Nie, Frank, ty, mieszkasz... o, tam - wskazał mu palcem czerwono-ceglasty budynek.
- Ups, faktycznie, Gerardzie! Do jutra! - powiedział i puścił mu oczko.
- Debil. Pijak. Idiota. Ja go po prostu uwielbiam – mruknął do siebie Gerard i wrócił do domu.
Po chwili oboje siedzieli w swoich domach. Znaczy, teoretycznie tylko Gerd siedział, bo Frank uznał salonowy dywan za stosowniejsze miejsce do spoczynku. Jego dziewczyna wybyła gdzieś na tydzień, więc miał względny spokój. Gerd popijał sobie rosół, próbując przytłumić wszechogarniającego kaca i mniej więcej zrozumieć, co do niego mówi LynZ. Frank przytulał się do nogi od niewielkiego stolika, w geście samotnej desperacji. Nienawidził tego momentu trzeźwienia, gdy dopadała go melancholia. Co dopiero rozstał się z przyjacielem, a już mu było za nim tęskno. Nie umiał tego racjonalnie wytłumaczyć, ale Gerard był dla niego jak brat, najlepszy przyjaciel i ktoś, do kogo mógł przyjść, gdy jego nerwy nie wytrzymywały, chociaż najczęściej kończyli wtedy z butelką wódki, oboje smętni i zrozpaczeni, często nie pamiętając później zupełnie niczego. I w sumie zazwyczaj gdy byli w swoim towarzystwie, upijali się. A Gerard miał coraz mniej czasu dla przyjaciela. Dom i żona. Dwa filary jego egzystencji. Chociaż nie raz i nie dwa miał ich serdecznie dosyć. Jednak coś trzymało go tam i powodowało, że jednak chciał wracać.
- To jutro wieczorem mama do nas przyjeżdża więc miło by było gdybyśmy… - usłyszał głos żony i przerwał jej od razu.
- Jutro mnie nie ma – odpowiedział spokojnie i odłożył pusty kubek do zlewu.
- Ciągle cię nie ma, tylko cały czas łazisz i się spijasz z tym swoim Frankiem. Czasem zastanawiam się, czy mnie jeszcze w ogóle kochasz - burknęła niezadowolona.
- Gadasz jak w brazylijskiej telenoweli. Oczywiście, że cię kocham. A po za tym nie ciągle. To ostatni wypad przed trasą. A potem będziemy mieć jeszcze całe cztery dni dla siebie – odpowiedział i spróbował objąć czarnowłosą w pasie. Ta zaś odepchnęła go, wściekła jak napuszona kotka.
- Trasa, znowu cię nie będzie pół roku! Nie rozumiesz tego, że pragnę ciebie obok mnie?!
- Kochanie…
- Żadne mi tam kochanie. Zabieraj się stąd i spadaj do tego swojego Franka. I to już! - krzyknęła i wytarmosiła go za drzwi. Trzasnęła nimi, a niewyspany i zmęczony Gerard przez chwilę zupełnie nie wiedział, co się stało.
- Raaanyyyy.... - mruknął. Takie sytuacje wymagały drastycznych środków. Wyprostował dumnie plecy, wziął głęboki wdech i podszedł do kuchennego okna. Było ono otwarte na oścież, gdyż było dosyć ciepło a LynZ wietrzyła pokoje. Gerard wziął krótki rozbieg, wsparł ręce na parapecie i… trzasnął twarzą w szybę. Przeleciał przez szkło, na szczęście nie wpadł na LynZ i wylądował na podłodze – KURWAAAAAA!- wrzasnął i złapał się za nos.
LynZ jednak tylko pokręciła głową i zabrała się za wyciąganie odłamków szkła z ukochanego.
Wspólnie spędzili resztę dnia jak i upojną noc. I było im ze sobą dobrze.
A Frank? Przeleżał większość czasu na podłodze i rozmowie ze swoim psem. Nie był to bardzo rozmowny towarzysz, ale chłopak nie narzekał. W końcu zawsze mogło być gorzej.
Ranek dnia następnego:
- LyyynZ..
- Coo Geee?
- W sumie… To możesz jechać z nami na tę imprezę - mruknął sennie i zanurzył nos we włosach ukochanej. Przymknął oczy i delektował się zapachem.
- Bo wtedy może się nie spijesz… - skończyła po nim.
- Może…
- Na którą to i gdzie przede wszystkim?
- Na dwudziestą… w domku nad jeziorem.
- Cudownie… Wstajemy?
- Wiesz… mam trochę inny pomysł - odpowiedział i zakrył ich oboje kołdrą.

Frank zasnąwszy na kanapie, obudził się z bólem kręgosłupa. Słońce waliło go po oczach więc długo nie zwlekał z wstawaniem. Stanął przed lustrem, które mieściło się w holu. Wyglądał okropnie. Posklejane kosmyki włosów, wory pod oczami i lekki zarost. Swoje pierwsze kroki skierował więc do łazienki. Nie spiesząc się, w około dwie godziny doprowadził się do stanu całkiem przyzwoitego. Przecież i tak nie miał do roboty nic lepszego. Powędrował do swojego pokoju i usiadł z ukochaną na kolanach. Bynajmniej nie była to Jamia, tylko Pansy. Prawdziwa jego miłość. Miała zgrabną szyję, wcięcie, była szczupła i piękna. Jak stworzona dla niego. Dotknął palcami strun, z tą samą fascynacją, jaka mu towarzyszyła gdy pierwszy raz trzymał ową gitarę w dłoniach.
I grał. Jak zaczarowany. Różne melodie, akordy, stare piosenki, własne utwory, utwory, które grywał ze zespołem, śpiewał czasem nawet i cieszył się jak dzieciak. Dlatego Pansy była jego ukochaną. Z nikim nie był tak szczęśliwy, jak z nią. I tak mijał mu czas. Bez jedzenia czy picia, nie było mu to potrzebne do egzystencji, gdy wokół niego była muzyka.
Po jakimś czasie żołądek dobił się do jego świadomości i odłożył instrument. W kuchni odgrzał sobie kawałek pizzy oraz zaparzył świeżą kawę. Delektował się smakiem posiłku. Następnie usiadł w fotelu i zaczął oglądać jakiś nudnawy film. Nie wiedział ile czasu gapił się bezczynnie w ekran, ale zadzwonił dzwonek do drzwi. Wyrwany z transu podbiegł do drzwi i otworzył je. Przed nimi stał Gerard, z zmęczoną, lecz zadowoloną twarzą. I jakiś taki był… elegancki. Nawet bardzo.
- Jeszcze nie gotowy?- spytał, posyłając Frankowi pytające spojrzenie.
Ten zaś stał jak wryty, nie do końca wiedząc o co chodzi. Po chwili do niego dotarło, jaki miał być punkt kulminacyjny wieczoru. Impreza nad jeziorem.
- O w mordę, przecież to już dziś - jęknął i pobiegł w stronę garderoby. Zatrzymał się w połowie drogi i obrócił się do kumpla - Ile mamy czasu?
- Godzina, Frank. Uciąłem sobie spacer po okolicy i zahaczyłem o twój dom. Wiedziałem, że bez swojej kobiety zawsze jesteś nieogarnięty – westchnął i ruszył za mężczyzną.
Ten zaś wszedł po schodach na piętro i wszedł do garderoby. Wziął jakieś jeansy do ręki, ale brunet pokręcił głową. Chwycił brązowe rurki. Kolejne zaprzeczenie. Zabrał kolejne spodnie, a Gerard znów odrzucił propozycję.
- Elegancko, Frank. Ma być elegancko - mruknął i podszedł do szafek na których leżały porozwalane t-shirty – O, ubierz ten – rzucił w niego czarną koszulką z aplikacją skrzydeł oraz czerwoną marynarką. Na koniec wygrzebał jakieś czarne, czysto wyglądające, poszarpane celowo rurki, które miały skompletować strój Franka.
- Będę wyglądał jak pedał - powiedział chłopak i pokręcił głową.
- So Frerard, nieprawdaż?
- WEEEEŹ! - krzyknął i obrzucił Gerarda oskarżycielskim spojrzeniem. Ten zaś zaśmiał się i wystawił język – Zamorduje cię kiedyś za ten debilny pomysł. Ale nie teraz. Nie cierpię upijać się samotnie.
- Ty to byś tylko chlał...
- Ta, bo ja tu byłem alkoholikiem, panie święty - ugryzł się w język. Wiedział, że czarnowłosy nie cierpiał wracać myślami do tamtych chwil - Przepraszam, pojechałem po bandzie. Wybacz, stary.
- Nie no, spoko. Wszystko okej - odpowiedział i uśmiechnął się – Dalej, idź już do łazienki, skoro ma być to taka impreza stulecia. I jeszcze LynZ...
- Nie mów mi, że ją zabierasz... - głośno przełknął ślinę.
- Dlaczego?- spytał lekko zdziwiony. Frank położył ubrania na szafce i zbliżył się do Gerarda. Złapał go za szyję i pochylił tak, by móc patrzeć prosto w jego oczy.
- ZABIERASZ LYNZ NA IMPREZĘ STULECIA W DOMKU NAD JEZIOREM, U BRACI LETO! TAM BĘDZIE ALKOCHOL, DZIWKI, I RZECZY KTÓRYCH NIE POKAZUJE SIĘ W TELEWIZJI PRZED PÓŁNOCĄ! Staaaryy, lecz się - powiedział i odepchnął Gerarda - W ten wieczór się do ciebie po prostu nie przyznaję - westchnął ciężko i poszedł do łazienki.
Czarnowłosy zaś trawił wszystko co powiedział mu jego przyjaciel. Choćby i nawet wykupił jej plantację róż, wykradł różowy diament i był bogiem seksu, to nie udałoby mu się naprawić swojej reputacji u LynZ. A jeśli jej nie zabierze, to będzie jeszcze gorzej.
- Panie Boże, ratuj - powiedział błagalnie - Albo, Frank ratuj.
- Okej. Tylko daj mi chwilę, muszę się ubrać.
Zanim Iero opuścił ściany łazienki, Gerard zdążył usiąść na podłodze i czytać stary numer playboya, który znalazł za szafką stojącą na korytarzu. Lekturę przerwał mu Frank, wyrywając mu gazetę z dłoni
- Nie ma czytania. Akcję ,,Jednak zostaję w domu’’ uznaję za rozpoczętą.
- Że co? - spytał Gerard i przyjrzał się przyjacielowi, który wyglądał naprawdę dobrze. Perfekcyjnie. Bez najmniejszego zarzutu.
- No, chciałeś, abym cię ratował. To teraz trzeba wybić z głowy twojej kobiecie pomysł pójścia na imprezę - powiedział i poprawił marynarkę, po czym pomógł Gerardowi wstać z ziemi i wyszli z domu. Frank zakluczył drzwi, sprawdził, czy ma telefon i portfel, wziął głęboki wdech i raźno ruszył w stronę Gerardowego domostwa.
- Co zrobisz? - spytał zaniepokojony Gerard.
- Powiem, że to będzie męska impreza - odparł swobodnie.
- Frank... Ona cię nie cierpi. Lepiej powiem jej, że nigdzie nie idę.
- Wiesz, że nie lubię chodzić na imprezy sam.
- A ja nie chcę mieć problemów z żoną, Frank.
- Teoretycznie nie jesteście małżeństwem – skwitował.
Nagle komórka w kieszeni Gerarda zaczęła wibrować.
- Halo? - odebrał, a Frank mimowolnie nastawił uszy - Dlaczego?... Boli cię? Mocno?... Mam zostać? - wyszczerzył się do Franka - Dobrze kochanie. Mam nadzieję, że ci przejdzie… weź aspirynę, owiń się kocem i odpocznij sobie. No pa. Kocham cię - rozłączył się i rzucił na Franka z dzikim wrzaskiem - ŹLE SIĘ CZUJE! NIE IDZIE! CZAISZ? NIE IDZIE! FRANK, JESTEM URATOWANY!
- HURRA!- wrzasnął Frank i odtańczył dziwny taniec radości - To po taksówkę i nas niema, co nie? - szturchnął Gerarda w bok.
- Dobra, to ja dzwonię – odpowiedział z zadowoleniem i wykręcił, znany już mu dobrze, numer.