poniedziałek, 12 listopada 2012

Hide Your Eyes I


Powiem tyle, że jestem wściekła.
I, że przedstawiam wam dłuższego shota, który został podzielony na części. Nie wiem kiedy kolejna.Koniec moich wtrąceń.
Betowała War Machine.

 HIDE YOUR EYES

…we’re gonna shine tonight


- GERRY!- wrzasnęło coś nad jego uchem.
- Dżizas, Matko boska, kurde, gdzie, co jak!? - momentalnie poderwał się z łóżka i uderzył głową w czyjąś twarz. Nie było to przyjemne uczucie.
- Kurwa, patrz jak się podnosisz, cioto! Chyba złamałeś mi nos! - odpowiedział głos, należący do niewysokiego bruneto-blondyna. Chłopak przewrócił się na podłogę, lepką od niezidentyfikowanych cieczy i usiadł na niej po turecku.
- To ty mi wrzeszczysz nad uchem, pojebańcu - odpowiedział ów Gerard i rozejrzał dookoła. Wszędzie panował syf. Totalny syf, a na dodatek nie leżał w swoim łóżku. Kurwa, to nawet jego dom nie był. Patrząc po otoczeniu, w którym się znajdował, chyba wolał nie wiedzieć, gdzie był, w czyim łóżku i przede wszystkim z kim. Przetarł twarz rękami.
- Zbieramy się – zdeklarował Frank, gdyż takie imię nosiła istota siedząca na podłodze i podniósł się niezdarnie.
- Ale że jak? - spytał zarówno zaspany jak i skacowany mężczyzna.
- Do domu. LynZ cię chyba zabije. A jutro przecież znowu wychodzisz.
- No chyba cię popierdoliło - burknął i chciał położyć się z powrotem na łóżko, jednak zrezygnował, bo było równie czyste co podłoga - Nigdzie nie idę.
- Wykluczone. To będzie najlepsza impreza w historii - Frank wstał z podłogi i zatoczył zgrabny piruet, zakończony na ścianie – Ups, chyba jeszcze nie wytrzeźwiałem - zaśmiał się i oderwał od ściany.
Gerard teraz zauważył, że jego przyjaciel był bez butów. Nie zdziwiło go to. Frank miał tendencję do gubienia garderoby po pijaku. Kiedyś zgubił spodnie-rurki. Nikt nie wiedział jakim cudem, bo glany miał zawiązane. Znalazł je potem zatknięte na maszt z flagą, przy jakiejś szkole. Nie ukrywał zdziwienia, jednak nie wywołało na nim to większego szoku. Frank był jego najdziwniejszym przyjacielem. I na dobrą sprawę, również najlepszym.
Gerard wstał z łóżka, zachwiał się na nogach i chwycił bruneto-blondyna za kołnierz. Dopiero gdy wywlekł go z budynku puścił i popchnął w jakieś krzaki. Gdy tamten próbował z nich wstać, Gerard rozejrzał się dookoła. Nie wiedział gdzie jest. Ruszył chodnikiem i po chwili Frank dołączył do niego. Mężczyzna policzył coś i rzekł:
- Według skali trzeźwości wzorowanej na zachowaniu po wepchnięciu w chaszcze, Franklinie Iero, informuję cię, że jeszcze nie wytrzeźwiałeś.
- Oj no weź, przecież wypiłem tylko „troszeczkę”! - wyprzedził Gerarda idąc tyłem, by być przodem do niego i palcami zaprezentował ów „troszeczkę”.
- Dobrze, że wracamy do domu - czarnowłosy przewrócił oczyma i skręcił w znajomą uliczkę. Frank podążył za nim, jednak ten obrócił chłopaka w przeciwną stronę - Nie, Frank, ty, mieszkasz... o, tam - wskazał mu palcem czerwono-ceglasty budynek.
- Ups, faktycznie, Gerardzie! Do jutra! - powiedział i puścił mu oczko.
- Debil. Pijak. Idiota. Ja go po prostu uwielbiam – mruknął do siebie Gerard i wrócił do domu.
Po chwili oboje siedzieli w swoich domach. Znaczy, teoretycznie tylko Gerd siedział, bo Frank uznał salonowy dywan za stosowniejsze miejsce do spoczynku. Jego dziewczyna wybyła gdzieś na tydzień, więc miał względny spokój. Gerd popijał sobie rosół, próbując przytłumić wszechogarniającego kaca i mniej więcej zrozumieć, co do niego mówi LynZ. Frank przytulał się do nogi od niewielkiego stolika, w geście samotnej desperacji. Nienawidził tego momentu trzeźwienia, gdy dopadała go melancholia. Co dopiero rozstał się z przyjacielem, a już mu było za nim tęskno. Nie umiał tego racjonalnie wytłumaczyć, ale Gerard był dla niego jak brat, najlepszy przyjaciel i ktoś, do kogo mógł przyjść, gdy jego nerwy nie wytrzymywały, chociaż najczęściej kończyli wtedy z butelką wódki, oboje smętni i zrozpaczeni, często nie pamiętając później zupełnie niczego. I w sumie zazwyczaj gdy byli w swoim towarzystwie, upijali się. A Gerard miał coraz mniej czasu dla przyjaciela. Dom i żona. Dwa filary jego egzystencji. Chociaż nie raz i nie dwa miał ich serdecznie dosyć. Jednak coś trzymało go tam i powodowało, że jednak chciał wracać.
- To jutro wieczorem mama do nas przyjeżdża więc miło by było gdybyśmy… - usłyszał głos żony i przerwał jej od razu.
- Jutro mnie nie ma – odpowiedział spokojnie i odłożył pusty kubek do zlewu.
- Ciągle cię nie ma, tylko cały czas łazisz i się spijasz z tym swoim Frankiem. Czasem zastanawiam się, czy mnie jeszcze w ogóle kochasz - burknęła niezadowolona.
- Gadasz jak w brazylijskiej telenoweli. Oczywiście, że cię kocham. A po za tym nie ciągle. To ostatni wypad przed trasą. A potem będziemy mieć jeszcze całe cztery dni dla siebie – odpowiedział i spróbował objąć czarnowłosą w pasie. Ta zaś odepchnęła go, wściekła jak napuszona kotka.
- Trasa, znowu cię nie będzie pół roku! Nie rozumiesz tego, że pragnę ciebie obok mnie?!
- Kochanie…
- Żadne mi tam kochanie. Zabieraj się stąd i spadaj do tego swojego Franka. I to już! - krzyknęła i wytarmosiła go za drzwi. Trzasnęła nimi, a niewyspany i zmęczony Gerard przez chwilę zupełnie nie wiedział, co się stało.
- Raaanyyyy.... - mruknął. Takie sytuacje wymagały drastycznych środków. Wyprostował dumnie plecy, wziął głęboki wdech i podszedł do kuchennego okna. Było ono otwarte na oścież, gdyż było dosyć ciepło a LynZ wietrzyła pokoje. Gerard wziął krótki rozbieg, wsparł ręce na parapecie i… trzasnął twarzą w szybę. Przeleciał przez szkło, na szczęście nie wpadł na LynZ i wylądował na podłodze – KURWAAAAAA!- wrzasnął i złapał się za nos.
LynZ jednak tylko pokręciła głową i zabrała się za wyciąganie odłamków szkła z ukochanego.
Wspólnie spędzili resztę dnia jak i upojną noc. I było im ze sobą dobrze.
A Frank? Przeleżał większość czasu na podłodze i rozmowie ze swoim psem. Nie był to bardzo rozmowny towarzysz, ale chłopak nie narzekał. W końcu zawsze mogło być gorzej.
Ranek dnia następnego:
- LyyynZ..
- Coo Geee?
- W sumie… To możesz jechać z nami na tę imprezę - mruknął sennie i zanurzył nos we włosach ukochanej. Przymknął oczy i delektował się zapachem.
- Bo wtedy może się nie spijesz… - skończyła po nim.
- Może…
- Na którą to i gdzie przede wszystkim?
- Na dwudziestą… w domku nad jeziorem.
- Cudownie… Wstajemy?
- Wiesz… mam trochę inny pomysł - odpowiedział i zakrył ich oboje kołdrą.

Frank zasnąwszy na kanapie, obudził się z bólem kręgosłupa. Słońce waliło go po oczach więc długo nie zwlekał z wstawaniem. Stanął przed lustrem, które mieściło się w holu. Wyglądał okropnie. Posklejane kosmyki włosów, wory pod oczami i lekki zarost. Swoje pierwsze kroki skierował więc do łazienki. Nie spiesząc się, w około dwie godziny doprowadził się do stanu całkiem przyzwoitego. Przecież i tak nie miał do roboty nic lepszego. Powędrował do swojego pokoju i usiadł z ukochaną na kolanach. Bynajmniej nie była to Jamia, tylko Pansy. Prawdziwa jego miłość. Miała zgrabną szyję, wcięcie, była szczupła i piękna. Jak stworzona dla niego. Dotknął palcami strun, z tą samą fascynacją, jaka mu towarzyszyła gdy pierwszy raz trzymał ową gitarę w dłoniach.
I grał. Jak zaczarowany. Różne melodie, akordy, stare piosenki, własne utwory, utwory, które grywał ze zespołem, śpiewał czasem nawet i cieszył się jak dzieciak. Dlatego Pansy była jego ukochaną. Z nikim nie był tak szczęśliwy, jak z nią. I tak mijał mu czas. Bez jedzenia czy picia, nie było mu to potrzebne do egzystencji, gdy wokół niego była muzyka.
Po jakimś czasie żołądek dobił się do jego świadomości i odłożył instrument. W kuchni odgrzał sobie kawałek pizzy oraz zaparzył świeżą kawę. Delektował się smakiem posiłku. Następnie usiadł w fotelu i zaczął oglądać jakiś nudnawy film. Nie wiedział ile czasu gapił się bezczynnie w ekran, ale zadzwonił dzwonek do drzwi. Wyrwany z transu podbiegł do drzwi i otworzył je. Przed nimi stał Gerard, z zmęczoną, lecz zadowoloną twarzą. I jakiś taki był… elegancki. Nawet bardzo.
- Jeszcze nie gotowy?- spytał, posyłając Frankowi pytające spojrzenie.
Ten zaś stał jak wryty, nie do końca wiedząc o co chodzi. Po chwili do niego dotarło, jaki miał być punkt kulminacyjny wieczoru. Impreza nad jeziorem.
- O w mordę, przecież to już dziś - jęknął i pobiegł w stronę garderoby. Zatrzymał się w połowie drogi i obrócił się do kumpla - Ile mamy czasu?
- Godzina, Frank. Uciąłem sobie spacer po okolicy i zahaczyłem o twój dom. Wiedziałem, że bez swojej kobiety zawsze jesteś nieogarnięty – westchnął i ruszył za mężczyzną.
Ten zaś wszedł po schodach na piętro i wszedł do garderoby. Wziął jakieś jeansy do ręki, ale brunet pokręcił głową. Chwycił brązowe rurki. Kolejne zaprzeczenie. Zabrał kolejne spodnie, a Gerard znów odrzucił propozycję.
- Elegancko, Frank. Ma być elegancko - mruknął i podszedł do szafek na których leżały porozwalane t-shirty – O, ubierz ten – rzucił w niego czarną koszulką z aplikacją skrzydeł oraz czerwoną marynarką. Na koniec wygrzebał jakieś czarne, czysto wyglądające, poszarpane celowo rurki, które miały skompletować strój Franka.
- Będę wyglądał jak pedał - powiedział chłopak i pokręcił głową.
- So Frerard, nieprawdaż?
- WEEEEŹ! - krzyknął i obrzucił Gerarda oskarżycielskim spojrzeniem. Ten zaś zaśmiał się i wystawił język – Zamorduje cię kiedyś za ten debilny pomysł. Ale nie teraz. Nie cierpię upijać się samotnie.
- Ty to byś tylko chlał...
- Ta, bo ja tu byłem alkoholikiem, panie święty - ugryzł się w język. Wiedział, że czarnowłosy nie cierpiał wracać myślami do tamtych chwil - Przepraszam, pojechałem po bandzie. Wybacz, stary.
- Nie no, spoko. Wszystko okej - odpowiedział i uśmiechnął się – Dalej, idź już do łazienki, skoro ma być to taka impreza stulecia. I jeszcze LynZ...
- Nie mów mi, że ją zabierasz... - głośno przełknął ślinę.
- Dlaczego?- spytał lekko zdziwiony. Frank położył ubrania na szafce i zbliżył się do Gerarda. Złapał go za szyję i pochylił tak, by móc patrzeć prosto w jego oczy.
- ZABIERASZ LYNZ NA IMPREZĘ STULECIA W DOMKU NAD JEZIOREM, U BRACI LETO! TAM BĘDZIE ALKOCHOL, DZIWKI, I RZECZY KTÓRYCH NIE POKAZUJE SIĘ W TELEWIZJI PRZED PÓŁNOCĄ! Staaaryy, lecz się - powiedział i odepchnął Gerarda - W ten wieczór się do ciebie po prostu nie przyznaję - westchnął ciężko i poszedł do łazienki.
Czarnowłosy zaś trawił wszystko co powiedział mu jego przyjaciel. Choćby i nawet wykupił jej plantację róż, wykradł różowy diament i był bogiem seksu, to nie udałoby mu się naprawić swojej reputacji u LynZ. A jeśli jej nie zabierze, to będzie jeszcze gorzej.
- Panie Boże, ratuj - powiedział błagalnie - Albo, Frank ratuj.
- Okej. Tylko daj mi chwilę, muszę się ubrać.
Zanim Iero opuścił ściany łazienki, Gerard zdążył usiąść na podłodze i czytać stary numer playboya, który znalazł za szafką stojącą na korytarzu. Lekturę przerwał mu Frank, wyrywając mu gazetę z dłoni
- Nie ma czytania. Akcję ,,Jednak zostaję w domu’’ uznaję za rozpoczętą.
- Że co? - spytał Gerard i przyjrzał się przyjacielowi, który wyglądał naprawdę dobrze. Perfekcyjnie. Bez najmniejszego zarzutu.
- No, chciałeś, abym cię ratował. To teraz trzeba wybić z głowy twojej kobiecie pomysł pójścia na imprezę - powiedział i poprawił marynarkę, po czym pomógł Gerardowi wstać z ziemi i wyszli z domu. Frank zakluczył drzwi, sprawdził, czy ma telefon i portfel, wziął głęboki wdech i raźno ruszył w stronę Gerardowego domostwa.
- Co zrobisz? - spytał zaniepokojony Gerard.
- Powiem, że to będzie męska impreza - odparł swobodnie.
- Frank... Ona cię nie cierpi. Lepiej powiem jej, że nigdzie nie idę.
- Wiesz, że nie lubię chodzić na imprezy sam.
- A ja nie chcę mieć problemów z żoną, Frank.
- Teoretycznie nie jesteście małżeństwem – skwitował.
Nagle komórka w kieszeni Gerarda zaczęła wibrować.
- Halo? - odebrał, a Frank mimowolnie nastawił uszy - Dlaczego?... Boli cię? Mocno?... Mam zostać? - wyszczerzył się do Franka - Dobrze kochanie. Mam nadzieję, że ci przejdzie… weź aspirynę, owiń się kocem i odpocznij sobie. No pa. Kocham cię - rozłączył się i rzucił na Franka z dzikim wrzaskiem - ŹLE SIĘ CZUJE! NIE IDZIE! CZAISZ? NIE IDZIE! FRANK, JESTEM URATOWANY!
- HURRA!- wrzasnął Frank i odtańczył dziwny taniec radości - To po taksówkę i nas niema, co nie? - szturchnął Gerarda w bok.
- Dobra, to ja dzwonię – odpowiedział z zadowoleniem i wykręcił, znany już mu dobrze, numer.

5 komentarzy:

  1. Hahah, świetny shot! Już czekam na następną część. Ja nie wierzę, rozwaliłaś mnie z tą "imprezą u braci Leto", haha xD. Wyobrażam sobie, co się tam będzie dziać! Mmm, Franio w czerwonej marynarce? Nieźle nieźle ^^. Aww, trzymanie nogi od stołu like forever alone. Znam to uczucie, kiedy jest się na granicy wytrzeźwienia i beznadziejność życia zaczyna przebijać się do umysłu. I ten koniec, jaka szkoda, że LynZ się źle czuje, na pewno by było SUPER jakby poszła (tsaa...). Anyway, świetnie :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oboże! Impreza u braci Leto! Nie mogę się doczekać, mrr. Zapowiada się nieźle! Czekam na następną część z utęsknieniem. :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hio, hio, hio... *zaciera złowieszczo łapki* Będzie imprezka :D I dziwki! Ale nie o to tu teraz chodzi. Będzie Frerard! Prawda? Prawda? Nie się upiją i razem pójdą do łóżeczka *u* Ta, bardzo, bardzo jest mi żal Lindsey, że się źle czuje...(umieraj w męczarniach!) No to czekam na następną część :D Mam nadzieję, że będzie za niedługo ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja pierdole, to było chore XD Lubię czytać takie pojebane rzeczy. Dziwki i te sprawy... Super :3 Sory, że tak skromnie dzisiaj, ale też nie mam najlepszego humoru, ale STARAM SIĘ STWARZAĆ POZORY! Czekam z zaciekawieniem na imprę u braci Leto X'D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahahahhaha, u braci Leto <3 XD Genialne!:D

    OdpowiedzUsuń